Poprzedni
rozdział |
Powrót
o poziom wyżej |
Następny
rozdział |
Powrót
do spisu treści |
KONKLUZJA Z KWERENDY
POKOLENIE IX
WSTĘP
Wszyscy przedstawiciele tego
pokolenia urodzili się w trakcie trwania zaboru pruskiego i wszyscy, z
wyjątkiem zmarłego dzieckiem Władysława, doczekali niepodległości.
Czasy, w których żyli mają bogatą literaturę i
zbyteczne wydaje się szczegółowe opisywanie zdarzeń,
które zaliczyć można do
niedawnej historii Wielkopolski i Rzeczypospolitej. Istotne może wydaje
się jedynie
podkreślenie, że w dorosłe życie wchodzili około roku 1875., zaś
uzyskanie niepodległości
przypadło na zmierzch ich życia i siłą rzeczy nie mogli wziąć
bezpośredniego
udziału w Powstaniu Wielkopolskim. Natomiast wiadomości o ich udziale w
ruchu
„pracy organicznej” dotarły do nas w nadzwyczaj okrojonej wersji i to w
zasadzie jedynie we fragmentach. Wydaje się, że działalność ta
traktowana była,
jako sprawa całkowicie naturalna i sama przez się zrozumiała, a przez
to niewymagająca
specjalnych notatek, które na dodatek mogły się okazać
niebezpieczne. Podstawowym
ich zadaniem było osiągnięcie wykształcenia, co męska część populacji
osiągnęła
w komplecie uzyskując je w kierunkach obranych przez ojca Longina. Ich
naturalne predyspozycje zawodowe ujawniły się wyłącznie u najmłodszego
Lucjana
Tadeusza, który po śmierci ojca przekwalifikował się na
bankiera. Pozostała
dwójka do końca życia - mniej lub więcej dobrowolnie - wytrwała
w wyuczonych
zawodach.
Żyli w zaborze pruskim, który jako
najbardziej chyba restrykcyjny w wynaradawianiu wśród
pozostałych, miał jednak
jedyną cechę pozytywną, a mianowicie przestrzeganie ustanowionych przez
władze
praw. A, że dotychczas żadnej władzy mającej pretensje do
praworządności nie
udało się unormować wszystkich poczynań ludzkich, to i w zaborze
pruskim w dozwolonych
granicach można było uszczknąć dla sprawy narodowej tyle, że
wystarczyło
później dla prawie całej odrodzonej Polski. Jak by nie patrzeć
na całokształt
spraw tej części kraju, to można jednoznacznie twierdzić, że była to
prawie
bezkrwawa, ale uporczywa, wytrwała w realizacji i zacięcie toczona
pokoleniami
wojna. Najdłuższa wojna europejska. Taki właśnie tytuł miał film
wielokrotnie
nadawany w odcinkach w XX. wieku w TVP. Wiadomo, że zasadniczym celem
tej wojny
było utrzymanie za wszelką cenę polskości i ludzi i ziemi. Użyte środki
i
metody były tak różnorodne, że nie sposób je
zasygnalizować w krótkim omówieniu,
niemniej warto przywołać tu kilka z nich, między innymi walkę o
utrzymanie w
rękach polskich, polskiej ziemi. Tymu zagadnieniom poświęcone są niżej
cytowane
wyjątki z tomu II „Dzieje
Wielkopolski” pod redakcją
Witolda Jakóbczyka:
„Władze
pruskie po pokonaniu Francji w wojnie 1870/1871 r. i zapewnieniu sobie
spokoju
na zachodzie przystąpiły do zintensyfikowania procesów
germanizacyjnych w
Wielkopolsce i za jedno ze skutecznych narzędzi w tych poczynaniach
uznały
kredyt. W związku z tym postanowiły sobie podporządkować wszystkie
istniejące w
Poznańskiem niemieckie instytucje kredytowe, przez powiązanie ich w
jeden
zwarty system i powierzenie w nim ściśle określonej roli małym i
średnim
bankom, dobrze wyspecjalizowanym w wytyczonych dla nich kierunkach
działalności. Te małe banki, dysponujące wysoko kwalifikowanymi
pracownikami,
lepiej – zdaniem władz pruskich nadawały się do realizacji konkretnych
zadań
politycznych aniżeli większe instytucje kredytowe.”
„Podporządkowanie
sobie banków przez władze państwowe w Poznańskiem następowało
różnymi drogami.
Jedną z nich znaną w całych Niemczech było zatwierdzanie przez
odpowiednie
ogniwa administracji państwowej statutów banków
spółkowych i spółdzielczych,
przy której to czynności usiłowano nieraz ingerować w przyszłe
zadania
instytucji kredytowych. Z tego środka nacisku administracyjnego władze
państwowe w Księstwie korzystały bardzo rzadko, i to głównie w
odniesieniu do
banków polskich.”
„Niemiecka
bankowość w Poznańskiem najwcześniej podjęła wysiłki germanizacyjne w
rolnictwie,
co w pełni odpowiadało generalnym ustaleniom władz państwowych w
zakresie
realizowanej w księstwie polityki narodowościowej. Ukształtowała się
bowiem w
drugiej połowie XIX w. w sferach rządzących opinia, że wystarczy
zgermanizować
wieś, a żywioł polski w mieście sam skapituluje.
Uważano,
że przez całkowite zniemczenie wsi polskie przedsiębiorstwa przemysłowe
i
handlowe oraz warsztaty rzemieślnicze w miastach zostaną pozbawione
klienteli i
wkrótce zbankrutują. Dlatego też wkładano dużo trudu, by jak
najwięcej ziemi
znalazło się w posiadaniu ludności niemieckiej. W realizacji tego celu
można
wydzielić dwa etapy. W pierwszym skoncentrowano się głównie na
uzdrowieniu
stosunków finansowych w istniejących już w Księstwie niemieckich
gospodarstwach
rolnych, w celu zapobieżenia ich upadłości i ewentualnemu przejściu w
ręce
polskie; w drugim etapie starano się jak najwięcej Polaków
wyprzeć z grona
właścicieli ziemi i zwiększyć w ten sposób niemiecki stan
posiadania w
rolnictwie.”
„Nadzieje władz państwowych na szybkie
skolonizowanie wielkopolskiej wsi nie ziściły się, wskutek zaciętego
oporu
polskiego chłopstwa. Życie nie potwierdziło również słuszności
przewidywań stopniowego
upadku polskiego przemysłu, rzemiosła i handlu w miastach, w miarę
wzrostu
liczby niemieckich osadników na wsi. Wprost przeciwnie,
nasilenie akcji
kolonizacyjnej prowadziło do zacieśnienia więzów solidarności
wśród polskiego
społeczeństwa, wyrazem czego było m. in. zaopatrywanie polskiej klasy
robotniczej i polskiego chłopstwa w towar u swoich ziomków i
równocześnie
bojkotowanie niemieckich kupców. Wpłynęło to w dalszej
konsekwencji na
zaostrzenie toczącej się walki ekonomicznej między obydwiema
narodowościami w
Księstwie.”
„Włączenie niemieckiego systemu kredytowego
do akcji germanizacji Wielkopolski wywołało reakcję polskiego
społeczeństwa;
znalazła ona swoje odbicie m. in. w tworzeniu własnych banków.
Miały one
wspomagać Polaków poprzez zapewnienie im pożyczek, a nadto
troszczyć się o
poszerzenie polskiego stanu posiadania we wszystkich gałęziach
gospodarki.”
„Ogromne sukcesy pruskie w roku 1870 i
utworzenie Cesarstwa Niemieckiego wywołały silny wstrząs wśród
Polaków, szybko
jednak zaczęto szukać jak najskuteczniejszych środków obronnych.
Przywódcy nie
ujawniali ogółowi społeczeństwa całego niebezpieczeństwa,
natomiast usilnie
zaszczepiali hart ducha i zrozumienie konieczności wielkich
wysiłków obronnych
na różnych polach życia zbiorowego.
Dawniej ośrodek inicjatywy mieścił się w
Bazarze, ale po roku 1859 przeniósł się do redakcji „Dziennika
Poznańskiego”,
gdzie na długie lata uformował się swoisty „sztab generalny”,
który głosił, iż
„narodowość, polskość, to kwestia naszego bytu i przyszłości”.
Zdawano sobie sprawę, że nie można się wyrzekać
działalności politycznej w tradycyjnym sensie, bo wszelkie wydarzenia
europejskie odbijają się pośrednio na losach Polaków.
Kontynuowanie prac
organicznych miało służyć przetrwaniu narodu. Za pilne i konieczne
uznano
podjęcie intensywnej pracy na umasowieniem czynnej świadomości
narodowej. Dotąd
masy chłopskie i drobnomieszczańskie po zrywie Wiosny Ludów były
bierne, co
stwierdzał młody i ambitny publicysta, Roman Szymański: „Wytężmy więc
tak siły
nasze, ażebyśmy mimo publikowanych i praktykowanych rozporządzeń
pozostali
Polakami. Na to jedynym jest środkiem żywa i czynna świadomość
narodowa, a do
niej dojdziemy przez umiejętnie urządzoną i szeroko prowadzoną agitacje
polityczną, która rozbudzi umysły ogółu i postawi go na
straży jego interesów
narodowych”.
„W 1870 roku na walnym zebraniu Centralnego
Towarzystwa Gospodarczego jego prezes Włodzimierz Wolniewicz tak
określił rolę
stowarzyszeń w owej epoce: „W stowarzyszeniach leży utajona potęga i
siła,
która nas jedynie z upadku moralnego i materialnego dźwignąć
może”. Na tę drogę
dawno już weszła Wielkopolska z inicjatywy Marcinkowskiego, Libelta czy
Cieszkowskiego. Powolny rozwój nowoczesnego społeczeństwa
burżuazyjnego w
Poznańskiem, w warunkach ucisku narodowego i nieustannej konkurencji z
ludnością
państwa zaborczego, zmuszał do przyspieszenia własnej inteligencji oraz
burżuazji. W latach osiemdziesiątych w prowincji było około 110 tys.
osób
spośród klas średnich oraz inteligencji z wyższym
wykształceniem. Aby stale
odnawiać i wzmacniać tę warstwę kontynuowano działalność Towarzystwa
Naukowej
Pomocy, najstarszego stowarzyszenia o zasięgu prowincjonalnym. Podobnie
jak w
poprzednim okresie, było ono utrzymywane ze składek lub darowizn
przeważnie
ziemian i księży, natomiast mieszczaństwo mało się nim interesowało. W
latach
1866 – 1891 zebrano łącznie z różnych źródeł około 1 mln.
marek, za które
ufundowano 1243 stypendia dla różnych kierunków nauki na
różnych stopniach,
począwszy od szkoły średnie i nauki rzemiosła.”
„Najwięcej pieniędzy przeznaczano na studia
politechniczne i inne pokrewne specjalizacje. Na przykład w roku 1909
podwyższono stypendium na politechnice i medycynie z 400 na 600 marek
rocznie,
aby umożliwić młodzieży ukończenie studiów mimo wzrostu
kosztów. W r. 1913
najwięcej osób studiowało prawo i medycynę, nieco mniej
filozofię i teologię
oraz budownictwo; jeszcze mniej Polaków było na politechnikach,
akademiach
handlowych, leśnictwie lub rolnictwie.”
„U schyłku stulecia w różnych rozproszonych
stowarzyszeniach specjalnych pojawiła się tendencja do centralizacji.
Po
nieudanej próbie w r. 1892, w trzy lata później na jednym
ze zjazdów delegatów,
na wniosek Czesława Czapickiego z Koźmina, uchwalono założenie Związku
Towarzystw Przemysłowych w Rzeszy Niemieckiej, obejmującego także
stowarzyszenia
w większych skupiskach emigracji zarobkowej.
Statut Związku mówił, iż jego celem jest
„wspieranie towarzystw przemysłowych w ich usiłowaniach około
podniesienia
rzemiosła, przemysłu i zarobkowości”.
„Tendencje unifikacyjna objęła najwcześniej
spółki (czyli spółdzielnie) kredytowo-oszczędnoś-ciowe. Z
inicjatywy dra
Ignacego Zielewicza, prezesa spółki w Kłecku, odbył się w
Poznaniu 30 kwietnia
1871 r. zjazd 44 delegatów z 28 spółek z całego zaboru,
który powołał do życia
Związek Spółek Zarobkowych i Gospodarczych. Już jednak od
początku popadł on w
trudności organizacyjne z powodu niejasności w określeniu kompetencji
dwóch
organów kierowniczych: komitetu i patrona. Różne były
także dążenia
przewodniczącego komitetu Mieczysława Łyskowskiego i patrona ks.
Augustyna Szamarzewskiego.
Pierwszy chciał go przepoić duchem kapitalistycznym, drugi zaś – był
entuzjastą
spółdzielczości i gromadzenia „miedziaków” przez
najszersze masy. On też
własnym wysiłkiem organizatorskim i instruktorskim doprowadził do
wzrostu liczby
spółek oraz wyszkolenia ich personelu. U schyłku jego
kierownictwa (ok. 1890)
do Związku należało 76 spółek z 27 671 członkami i
udziałami w wysokości
2,9 mln marek oraz z 12 mln marek depozytów. Udziały były
własnością spółek,
które płaciły członkom dywidendy, a pobierały procent od
pożyczek. Patron był
zwolennikiem niskich dywidend i niskich procentów od pożyczek.
Wśród członków
przeważali rolnicy, ale i inne zawody, zwłaszcza rzemieślnicy,
reprezentowane
były dość licznie.”
Ucisk narodowościowy narastał jednak w miarę krzepnięcia struktur państwowych Rzeszy po restauracji cesarstwa pod berłem króla Prus. Zadowolenie klas rządzących z ogólnej sytuacji państwa, szczególnie po zwycięstwa nad Sedanem, zakłócała sytuacja na wschodniej flance cesarstwa, na której sytuacja w fasadowym Wielkim Księstwie Poznańskim – traktowanym w Rzeszy, jako kresy wschodnie - kształtowana była niespodziewanie przez polski opór. Witold Jakóbczyk w III tomie swoich „STUDIÓW NAD DZIEJAMI WIELKOPOLSKI” lata 1890 - 1914 opisuje następująco:
„Drugą stronę polityki kresowej stanowiły
pociągnięcia bezpośrednio skierowane przeciw Polakom. Na czoło
wysunięto sprawę
całkowitego usunięcia używania języka polskiego w nauczaniu, z
wyjątkiem
religii na najniższym szczeblu szkoły ludowej. Na polecenie ministra
oświaty i
kultów prowincjonalnych kolegium szkolne w lecie 1900 r.
poleciło stosowanie
nauki religii po niemiecku w najwyższych klasach szkół ludowych.
Zależało to od
uznania lokalnych inspektorów szkolnych, toteż dokonywało się
stopniowo,
napotykając początkowo na sporadyczne opory dzieci, a wreszcie na
masowy opór w
postaci wielkiego strajku szkolnego, od jesieni 1906 do lata 1907 r.,
który
objął w Poznańskiem około 46 tysięcy dzieci w momencie najwyższego
nasilenia.
Strajk zduszono przez nakładanie kar pieniężnych na ubogich
rodziców, bowiem
fizyczny terror nauczycieli wobec dzieci był bezskuteczny.
Wiadomo, że dla uzasadnienia proponowanych
przez rząd ustaw i dotacji budżetowych na politykę kresową używał rząd
argumentów wręcz demagogicznych: o zagrożeniu kresów
przez Polaków, o walce
„narzuconej przez Polaków” – jak gdyby to oni podbili te ziemie
– o
dobrodziejstwach administracji pruskiej, a także o zagrożeniu czci i
honoru
niemieckiego.”
„Drugim obraźliwym dla władz pruskich
zagadnieniem w zakresie represji antypolskich było używanie języka
ojczystego w
życiu publicznym: na zgromadzeniach, w korespondencji, nazewnictwie,
reklamach,
ogłoszeniach i w prasie. Premier Bülow już w 1901 r. wysunął
odnośne projekty
pod rozwagę Rady Ministrów.
Jednakże układ sił w parlamencie Rzeszy był
wówczas niekorzystny, a tylko ciało to było kompetentne do spraw
stowarzyszeń i
zgromadzeń. Jednak rozwój aktywności politycznej, ujawnianej
między innymi na
wiecach – i to nie tylko na kresach, ale także w licznych ośrodkach
polskiej
emigracji zarobkowej w głębi Rzeszy – zdopingował rząd do przyjęcia tej
sprawy
na nowo u schyłku 1907 r. Zdołano pozyskać poparcie inteligenckiej,
dotąd
postępowej, partii wolnomyślnych dla projektu ustawy, która dla
całej Rzeszy była
raczej korzystna, ale zawierała punkt ograniczający uprawnienia
języków
mniejszości narodowych na zgromadzeniach publicznych – z wyjątkiem
wyborczych –
w powiatach, w których stanowiły one mniej niż 60%. Była to
osławiona ustawa
kagańcowa z 15 maja 1908 r., możliwa dzięki reakcyjnemu blokowi
konserwatystów
i narodowych liberałów oraz poparciu małej grupy wolnomyślnych.
W praktyce
ustawa mówiąca o stowarzyszeniach politycznych była
interpretowana bardzo
rozciągliwie przez policję w prowincjach wschodnich i narażała na
ciągłe
szykany polskie stowarzyszenia.
Od 1901 r. datują sie także systematyczne
szykany pocztowe, gdyż żądano adresowania przesyłek po niemiecku [było
to
tym bardziej uciążliwe, iż obowiązywało liternictwo gotyckie,
wymagające nauki nowego
alfabetu]. W aktach zapisywano polskie
nazwiska żeńskie z męskimi końcówkami na „ski”. Niemczono masowo
nazwy
miejscowości, ulic, placów itp. Oczywiście stanowiska urzędnicze
i wyższe były
niedostępne dla Polaków a nauczycielskich nie chcieli oni
przyjmować, aby nie
służyć germanizacji polskich dzieci. Systematyczna kontrola zebrań,
godeł,
sztandarów, tekstów pieśni i sztuk scenicznych lub całych
programów imprez
artystycznych była na porządku dziennym. Poczta i kolej posługiwały się
tylko
niemieckim językiem. Wreszcie germanizacji służył także kościół
protestancki i
wielu niemieckich księży katolickich. Dorosła młodzież męska podlegała
ponadto
tymże oddziaływaniom w służbie wojskowej. Wszystkie organa lub
instytucje
państwowe bojkotowały polskich przedsiębiorców przy dostawach,
inwestycjach
itp., zwłaszcza w czasie administracji naczelnego prezesa Waldowa (1903
–
1911), osławionego zwolennika hakatyzmu.”
„Oprócz owego jawnego i legalnego frontu
walki o utrzymanie narodowości, przebiegał od schyłku XIX w. i drugi
konspiracyjny, poczynając od tajnych kółek uczniowskich w
gimnazjach, zapewne
inspirowanych przez tajny ZET [Związek
Młodzieży Polskiej] ogólnopolski, stanowiący
przybudówkę Ligi
Narodowej. Kolejno objął on także młodzież akademicką na niemieckich
uniwersytetach.
Celem tych kółek była praca w zakresie nauki historii i
literatury ojczystej, a
następnie – rodzaj szkolenia politycznego narodowo – demokratycznego,
zwłaszcza
wśród studentów. Kółka gimnazjalne nazywały się
przeważnie kołami Tomasza Zana.
Notabene stara generacja konserwatywna potępiała je, zwłaszcza gdy w
1901 t.
policja pruska wykryła niektóre i wytoczyła procesy,
które przyniosły represje
(Gniezno).
Ponadto w 1912 r. powstało w Poznaniu tajne
harcerstwo, a w ramach Sokoła około 1912 r. tajne drużyny bojowe.
Również i
jawne kółka dorosłej młodzieży, jak „Brzask”, „Iskra”, „Ogniwo”,
uprawiały
także działalność w duchu przygotowań do przyszłej walki zbrojnej.
Penetrował
tu także ruch Piłsudczyków, w postaci tajnych grup narodowych.
Ogólne ożywienie
nastąpiło w okresie wojny bałkańskiej, zaś zewnętrznym jego wyrazem w
prowincji
były słynne demonstracje w 1913 r. przed pomnikiem Mickiewicza w
rocznicę
powstania styczniowego, przeprowadzone głównie przez grupę
„Brzasku” i
harcerzy. Odtąd nieprzerwanie do grudnia 1918 r. tajne organizacje
młodzieży
przygotowywały sie do powstania w czasie sprzyjającej koniunktury.”
Należy również koniecznie poruszyć temat osławionej „Hakaty”, jej założeń, celów i działań, bez czego zrozumienie sytuacji politycznej przełomu wieków XIX. i XX. na terenie zaboru pruskiego, byłoby nie pełne. Ten temat przedstawił Lech Trzeciakowski w swej książce pt. „POD PRUSKIM ZABOREM 1650-1918” wydanej przez Wiedzę Powszechną w Warszawie w 1973. w rozdziale pt. „Lata Hakatyzmu”: - „Hakata”, następująco:
„Okres poprzedzający wybuch I wojny
światowej w zaborze pruskim charakteryzowała wzmożona walka z
polskością. Nowe
elementy pojawiające się w tej walce były owocem narastających w
społeczeństwie
niemieckim nastrojów szowinistycznych.
Żądania nowego podziału świata, w którego wyniku
Niemcy miały się przekształcić w mocarstwo kolonialne, ściśle powiązane
były z
atakami na mniejszości narodowe zamieszkujące Rzeszę. Za
najniebezpieczniejszych
uważano Polaków. Agresywne zamierzenia starano się ukryć pod
hasłami „obrony
niemczyzny zagrożonej polskim niebezpieczeństwem”. W zaborze pruskim
szowinistycznym kołom przewodzili miejscowi junkrzy, którzy swą
antypolską
agitację chcieli oprzeć na autorytecie zdymisjonowanego kanclerza
Ottona von
Bismarcka.
W połowie 1894 r. grono obszarników pruskich
wystąpiło z inicjatywą zorganizowania „pielgrzymki” do Bismarcka, miała
to być
reprezentacja niemczyzny z Poznańskiego. Inspiratorami tej akcji byli
ludzie,
których pierwsze litery nazwisk urosły do rangi symbolu, służąc
jako potoczna
nazwa najbardziej antypolskiej organizacji – Hakata. Byli to Ferdinand von
Hansenmann, Herman Kennemann i Heinrich von Tiedemann. Pochodzili
ze
sfer społecznych szczególnie zaangażowanych w podsycanie
nastrojów antypolskich.“
„Ostatecznie „pielgrzymka” doszła do skutku
we wrześniu 1894 r., kiedy to w Warcinie – było to drugie po
Friedrichsruh
miejsce, w którym Bismarck najczęściej przebywał – zjawiło się
1700 osób, aby
„żelaznemu kanclerzowi” złożyć swe hołdy. Spotkanie odbyło się 16
września 1894
r. Do zebranych przemówił ekskanclerz, podkreślając znaczenie
wschodnich
prowincji dla Rzeszy i ostrzegając przed niebezpieczeństwem polskim.”
„Równocześnie, bo 22 września 1894 r.,
Wilhelm II osobiście opowiedział się po stronie żywiołów
nacjonalistycznych. W
dniu tym w Toruniu wygłosił on wielką mowę, w której znalazło
się charakterystyczne
zdanie: „Polscy współobywatele tutaj nie zachowują się tak jak
należałoby
oczekiwać i życzyć (...) tylko wtedy liczyć mogą na moją łaskę i
uczestniczyć w
niej w tym samym stopniu co Niemcy, gdy czuć się będą bezwzględnie jako
pruscy
obywatele”. W tej atmosferze powstała myśl utworzenia społecznej
organizacji,
która pod płaszczykiem obrony interesów niemieckich
podjęłaby walkę z
polskością. W dniu 10 października 1894 r. pojawiła się odezwa
stowarzyszenia
występującego początkowo pod nazwą Verein zur Förderung des
Deutsch tums in den
Ostmarken (Towarzystwo dla Popierania Niemczyzny w Marchii Wschodniej),
od 1899
r. jako Deutscher Ostmarkenverein (Niemieckie Towarzystwo Marchii
Wschodniej).
Informowała ona o powstaniu w dniu 28 września 1894 r. zarządu,
który zaprasza
na zebranie konstytucyjne w dniu 3 listopada 1894 r. Ton temu spotkaniu
nadali
junkrzy z Poznańskiego i z Prus Zachodnich. Prawie 50% członków,
a mianowicie
104 na globalną liczbę 217, pochodziło z tych dwóch prowincji.
Do zadań Hakaty
należało wzmocnienie żywiołu niemieckiego przez popieranie kolonizacji,
pilna
obserwacja i zwalczanie polskiej aktywności. Ostmarkenverein
poszukiwało
sympatyków i członków w całych Niemczech. Do końca XIX w.
zdołało utworzyć
około 180 filii. W 1895 r. liczba członków towarzystwa sięgała
20 tysięcy, w
1913 r. istniało już 486 kół skupiających łącznie 54 tysiące
członków.
Najliczniej reprezentowana była Hakata w Poznańskiem, gdzie w 1913 r.
liczba
członków wynosiła 12 012, drugie miejsce zajmowała Hakata
na Śląsku,
skupiająca 11 172 członków, trzecie – w Prusach Zachodnich,
licząca 9528
członków.
Z biegiem lat następowały w składzie
członkowskim Hakaty charakterystyczne zmiany. Ton w Ostmarkenverein
nadawać
zaczęli urzędnicy. Obok nich najliczniej reprezentowani byli
profesorowie i
nauczyciele, przedstawiciele przemysłu i handlu oraz junkrzy. Skład ten
świadczył o wąskim zapleczu tego ruchu.”
„Przez kilka lat centrala organizacji
znajdowała się w Poznaniu, jednak coraz silniej rysujące sie ambicje
ogólnoniemieckie i chęć działania w Berlinie, gdzie
koncentrowało się życie
polityczne państwa, spowodowały, że w 1898 r. zarząd ostatecznie
przeniósł się
do stolicy. Organem stowarzyszenia był wychodzący od 1896 r.
miesięcznik „Die
Ostmark”.”
„Powstanie Hakaty uznać należy za ważny
moment w polityce germanizacyjnej. Do tej pory, poza krótkim
okresem Wiosny
Ludów, kiedy to zawiązały się pierwsze niemieckie stowarzyszenia
nacjonalistyczne,
społeczeństwo niemieckie stroniło z reguły od oficjalnego angażowania
się w
walkę z ludnością polską. Rywalizowano jedynie o mandaty do sejmu i
parlamentu
oraz do niektórych organów samorządowych. Polityka
germanizacyjna traktowana
była jako akcja inspirowana i realizowana przez najwyższe czynniki i
administrację lokalną.
Tymczasem celem Hakaty było wciągnięcie do
walki możliwie najszerszych rzesz społeczeństwa i sugerowanie władzom
nowych
kroków antypolskich. Nie ulega kwestii, że Ostmarkverein
przyczyniło się do
przyspieszenia niektórych posunięć germanizacyjnych, a
również odegrało rolę w
podsycaniu nastrojów antypolskich.”
Mimo
przeznaczenia olbrzymich – na owe czasy – sum na budżet Komisji
Kolonizacyjnej
powołanej przecież do wykupywania ziemi z rąk polskich, mimo noweli do
ustawy
osadniczej uzależniającej zabudowę nabytych parcel od administracji
rządowej
(wóz Drzymały), efekty tych działań okazały się mizerne. W
latach 1896 – 1904
polska własność ziemska wzrosła o dalsze 59 177 ha. Było to
wynikiem
konkurencyjnej działalności polskich spółdzielni parcelacyjnych.
Ubocznym, lecz
niezamierzonym skutkiem tej rywalizacji był prawie 2, 5 krotny wzrost
ceny
ziemi, bowiem o ile w 1886. płacono za 1 ha ziemi 560 marek, to w 1906.
już
1419 marek. Rząd sięgnął, więc po projekt ustawy wywłaszczeniowej za
odszkodowaniem. Nie miejsce tu na zamieszczenie historii uchwalenia tej
ustawy,
nie mniej należy powiedzieć, że działania te spotkały się z żywymi
protestami
zarówno wewnątrzkrajowymi, jak i międzynarodowymi m.in. w
Krakowie, gdzie
Ignacy Daszyński nawiązując do wniesionej pod obrady Reichstagu ustawy
o
stowarzyszeniach ograniczających używanie języka polskiego w życiu
publicznym,
powiedział: „równocześnie w sejmie
pruskim i parlamencie rząd wniósł ustawy, godzące w naszą pierś:
jedna nadaje
rządowi prawa wykupu każdego kawałka ziemi polskiej, druga powiada, że
tylko za
wyjątkowym pozwoleniem rządu można będzie na zgromadzeniach przemawiać
w języku
polskim. Ustawa pierwsza ma zrobić naród nasz bezbronnym, druga
chce go uczynić
niemym”.
Ustawę mimo wszystko uchwalono 27.02.1908. Nie została ona jednak wprowadzona w życie zaraz po jej uchwaleniu z powodu kłopotów wewnętrznych rządu niemieckiego. Dopiero w 1912. kanclerz Rzeszy pod naciskiem Hakaty zdecydował się na wywłaszczenie czterech ziemskich majątków polskich, trzech w prowincji poznańskiej i jednego w Prusach Zachodnich, ale wywołało to tak wielkie oburzenie samych Niemców, uchwałę potępiającą Reichstagu stosunkiem głosów 213 : 97, że ustawa praktycznie stała się martwa.
Drugim zagadnieniem dręczącym pod koniec XIX wieku, rząd niemiecki, a szczególnie Hakatę, była repolonizacja miast zaboru pruskiego. Do tej pory miasta, bowiem uchodziły za twierdze niemczyzny. W 1861. miejska ludność polska stanowiła zaledwie 32,8 % ogólnej liczby mieszkańców miast, w 1895. już 44,5%. Rząd niemiecki na wniosek m.in. Hakaty utworzył specjalny „fundusz dyspozycyjny naczelnych prezesów celem popierania i wzmacniania żywiołu niemieckiego w prowincji poznańskiej i Prusach Zachodnich, tudzież w regencji opolskiej”. Z funduszy tych finansowano przedszkola, domy sierot, ewangelickie domy gminne, biblioteki i czytelnie. Znaczne sumy pochłaniały również stypendia dla uczącej się młodzieży. Prawie wszyscy, za wyjątkiem 139 osób, urzędnicy Poznańskiego i Prus Zachodnich w ilości 8 111 otrzymywali dodatek kresowy za wzmacnianie ożywianie wśród ludności ducha niemiecko-narodowego oraz państwowo-pruskiego.
Modernizowano też i unowocześniano miasta, aby zbliżyć je standardem do Niemiec. Szczególnie upośledzony, jako twierdza był Poznań, w którym rozpoczęto burzyć mury obronne i stawiać reprezentacyjne gmachy (np. Zamek, Muzeum, Bibliotekę Uniwersytecką i inne). Modernizacja miast i pomoc finansowa dla ludności niemieckiej miała rzecz jasna zachęcić przybyszów z Rzeszy do osiedlania sie w miastach Wielkiego Księstwa Poznańskiego.
Jednak ludność niemiecka niejednoznacznie oceniała wysiłki władz. O ile prawie wszyscy popierali ideę ścisłej integracji tych ziem z Rzeszą, o tyle metody budziły wątpliwości. Część ludności, ta osiadła od lat na tych ziemiach, związana więzami gospodarczymi z Polakami uważała, że brutalne metody przynoszą efekty wręcz odwrotne do zamierzonych i ugruntowują opór Polaków.
Kończąc, należy podsumować dotychczasowe wywody słowami Lecha Trzeciakowskiego:
„Siła obronna społeczeństwa polskiego tkwiła
jednak przede wszystkim w silnie rozwiniętym i poza nielicznymi
wyjątkami
sprawnie działającym systemie organizacyjnym. Współczesny, a
niechętny Polakom
publicysta Ludwig Bernhard, autor wydanej w 1907 r. głośnej książki
„Das
Polnische Ge- meinwesen und
preussischen Staat (Polska społeczność w państwie pruskim), zastanawiał
się czy
Polacy dzięki rozbudowanej sieci różnego typu stowarzyszeń nie
stworzyli swego
rodzaju „Państwa w państwie”.
Polskie życie organizacyjne rozwijało się w
dwóch kierunkach: część stowarzyszeń położyła nacisk na
podniesienie stanu
ekonomicznego ludności, inne znów koncentrowały swą uwagę na
szerzeniu oświaty
i kultury.”
Pora na próbę rekonstrukcji życia przedstawicieli tego pokolenia.
WŁADYSŁAW
KOD: IX.1.
é 15.09.1851. - † 11.02.1854.
Władysław Józef urodził się w Gnieźnie w dniu 15.09.1851. roku, jako drugi z rzędu syn Longi-na Franciszka i Malwiny z Trelewskich. Akt jego urodzenia znajduje się w ARCHIWUM ARCHI-DIECEZJALNYM w Gnieźnie w zespole Gniezno-Fara, sygn. 59-15, str. 165. i brzmi następująco:
„Numerus
:
103
[Numer kolejny]
Nativitatis:
[Narodziny]
Annus et mensis : 1851 September
[Rok i miesiąc] : 1851. wrzesień
Dies
: 15
[Dzień]
Hora : -
[Godzina]
Lotus
nativitatis
: Gnesna
[Miejsce narodzin]
Infantis Baptismi:
[Chrzest dziecka]
Annus et mensis
: 1851 October
[Rok i miesiąc] : 1851. październik
Dies
: 16
[Dzień]
Nomen
: Wladislaw
Josephus Constantini
[Imiona] : Władysław Józef Konstanty
Nomen et
cognomen:
[Imię i nazwisko]
Patris
: Longinus
de Osten
[Ojca]
Matris
: Malwina
de Trelewska
[Matki]
Religio Patris et Matris
: Cath.
[Wyznanie ojca i matki] : katolickie
Conditio
et professio Patris
: Judex
[Stan i zawód ojca] : Sędzia
Patrinorum
: Hipolitus
Potrykowski ex Gnesna
[Rodzice
chrzestni]
M. de Osten ex Trzemeszno”
Żył jednak niespełna 2,5 roku i w dniu 11.02.1854. zmarł – według aktu zgonu – na nierozpoz-naną chorobę. Wobec dużej w połowie XIX. wieku śmiertelności niemowląt i dzieci oraz młodego stosunkowo wieku rodziców, śmierć Władysława była z pewnością odebrana ze smutkiem, ale nie stanowiła tragedii tym bardziej, że w tym czasie w zdrowiu dorastał pierworodny Kazimierz Roman, a kolejny syn, Stanisław Teodor rozpoczynał czwarty miesiąc życia.
Akt
zgonu
Władysława znajduje się w ARCHIWUM PAŃSTWOWYM
w Poznaniu w
tomie:
Zespół
: Gniezno,
parafia św. Trójcy
Sygnatura
: mikrofilm
0-5639 – 0-5670
Akta zgonów 1854
„Numerus
: 21
[Pozycja]
Annus et mensis
: 1854 February
[Rok i miesiąc] : 1854. luty
Dies obitus
: 11
[Dzień zgonu]
In quo loco
: Gnesna
[Miejsce zgonu] : Gniezno
Nomen et
cognomen
: Osten
[Imię i nazwisko]
Aetas:
[Wiek]
Annus
: 3
[Lat]
Mensis
: -
[Miesięcy]
Dies
: -
[Dni]
Conditio
: infant
[Stan cywilny] : dziecko
Conditio
et professio Patris
: Judex
[Stan i zawód ojca] : Sędzia
Cognomen:
[Nazwiska]
Patris
: Longinus de Osten
[Ojca]
Matris
: Malwina de Trelewska
[Matka]
Morbus
: incertus”
[Przyczyna śmierci] : nierozpoznana
STANISŁAW TEODOR
KOD:
IX.2.
é
06.11.1853. - †
22.12.1923.
Stanisław Teodor był trzecim kolejnym synem Longina Franciszka i Malwiny z Trelewskich. Zważywszy na fakt, że jako jedyny w historii rodziny zostawił swój rzetelnie spisany życiorys (poz. 4 materiałów), uważam za niezbędne przytoczenie go w całości z zachowaniem pisowni oryginału, jednak z uzupełnieniami o dokumenty archiwalne:
„Stanisław Teodor ur. 6.XI.1853 w Gnieźnie
ochrzczony w kościele farnym, po odebraniu wykształcenia elementarnego
oddany
zostałem 1.X.63 r. do gimnazjum w Gnieźnie do klasy V, gdzie także
złożyłem
egzamin abituriencki w r. 1874 na wielkanoc.” [c.d.n.]
Akt
urodzenia Stanisława Teodora znajduje się w ARCHIWUM
PAŃSTWOWYM w Poznaniu, w
tomie:
Zespół
: Gniezno, parafia św. Trójcy
Sygnatura
: mikrofilm 0-5639 – 0-5670
Akta
urodzeń 1853
„Numerus
: 134
[Pozycja]
Annus et
mensis nativitatis
: 1853 Novembris
[Rok i miesiąc narodzin] : 1853. listopad
Dies
nativitatis
: 6
[Dzień narodzin]
Hora
: 6
[Godzina]
Pueri
legitimi
: legitimi
[Chłopiec z prawego małżeństwa] : z prawego
Lotus
nativitatis
: Gnesna
[Miejsce narodzin] : Gniezno
Annus et mensis Baptismi Infantis
: 1853 Novembris
[Rok i miesiąc chrztu] : 1853. listopad
Dies
babtismi Infantis
: 29
[Dzień chrztu dziecka]
Nomen
infantis
: Stanislaus
Theodorus
[Imiona dziecka] : Stanisław Teodor
Nomen et
cognomen Sacerdotis
Babtismum
Administrantis
: Framski
[Imię i nazwisko księdza udzie-
lającego chrztu]
Nomen et
cognomen:
[Imię i nazwisko]
Patris
: Longinus de Osten
[Ojca]
Matris
: Malwina de Trelewska
[Matki]
Religio patris et matris
: Cathol.
[Wyznanie ojca i matki]
Conditio
et profesio patris
: Judex Judicii Gnesens
[Stan i zawód ojca] : sędzia sądu w Gnieźnie
Nomen et
cognomen Patrimonium : Ign.
Marten Assessor Consistorilis
[Imiona
i nazwiska rodziców
Ottilia de Czapska ex Gnesna”
chrzestnych]
Z „Kroniki rodzinnej” wiadomo, że Stanisław wraz z Kazimierzem przez krótki czas uczęszczali do gimnazjum w Trzemesznie po rozwiązaniu, którego – o czym bliżej mowa w opisie życia Kazimierza – zostali przez ojca przeniesieni do gimnazjum w Gnieźnie. Tam też Stanisław zdał maturę, o czym wspomina książka o tytule:
„G
n i e z n o
skreślił
Dr.
Stanisław Karwowski
Poznań
Czcionkami
Drukarni Dziennika
Poznańskiego
1892”
w której zamieszczony jest wykaz Polaków, którzy w Gnieźnie złożyli egzamin dojrzałości. Wśród nich figuruje w roku 1874.:
„STANISŁAW
VON DER OSTEN – SACKEN”[c.d.
życiorysu]
„Po złożeniu egzaminu poświęciłem się
inżynierii. By odbyć przepisany wtenczas rok próby, który
u mnie ponieważ
kursa na akademii budowniczej w Berlinie rozpoczynały się tylko na św.
Michał,
trwać musiał 11/2 roku, wstąpiłem do biura ówczesnego
Kreisbau -?-
-?- (dwa słowa nieczytelne) w Gnieźnie. Tutaj pracowałem w
większej części w
biurze ucząc się rudymentów [podstaw]
techniki, a zarazem by nie stracić zupełnie owego 1/2 roku o
który moja elewka
przedłużyć się musiała, wstąpiłem 1.X.74 roku jako jednoroczny do
garnizonującego w Gnieźnie pułku piechoty (b. pozn. pułk nr. 49).
Tutaj o tyle
nieszczególnie mi się powiodło, że już 30.X.74 przy trenowaniu
złamałem czy też
wykręciłem sobie nogę tak nieszczęśliwie, że aż do początku czerwca 75
r. służby
pełnić nie mogłem, że nawet na koszt rządu posłano mnie do wód
do Warmbrunu [obecnie
Cieplice] na Śląsku. Ale i tu kuracja nie
zupełnie mnie na nogi postawiła, tak że i manewry odbyć nie mogłem i na
1.X.75
r. naturalnie bez awansu, ale nie jako inwalida z wojska puszczony
zostałem.
Teraz przeniosłem się do Berlina na studja na ówczesnej akademii
budowniczej
(Bauakademie) i tutaj spędziłem szczęśliwe i swobodne lata akademickie
w gronie
kolegów aż do października roku 1878. Zimę spędziłem na
powtarzaniu nauczonych
rzeczy i przygotowaniu do egzaminu, który złożyłem w początku
marca r.
Po
odbytym ćwiczeniu przyjąłem miejsce przy
ówczesnej dyrekcji kolei żelaznej z Cassel do Frankfurtu
nad Menem (Main -
Weser Bahn) i w Cassel samem, w mieście ładnym i ślicznej okolicy
spędziłem rok
cały aż do końca maja r. 1880. Podczas wiosny r. 1880 odbyłem drugie
ośmiotygodniowe
ćwiczenia w pułku Gnieźnieńskim i skończyłem je z kwalifikacją na
oficera,
którym mianowany zostałem dnia 14.X.1880 r. Od. 1.VI.1880
uzyskałem miejsce w
obrębie dyrekcji kolei żelaznej w Hanowerze i posłany zostałem
najprzód do
miasteczka Dorum, nad ujściem Wezery, między Bremerhafen a Cuxhafen,
gdzie
zatrudniony byłem przy opracowaniu projektu budowy kolei między
obu ostatniemi
miastami aż do końca tego roku. W tym czasie przebywałem także 3
miesiące w
samej Bremie. Od 1.1.1881 r. posłano mnie do Hildesheimu gdzie w
pięknej także
okolicy wesoło rok cały spędziłem aż do 1.1.1882 r. Ponieważ w ciągu
wiosny
musiałem odbyć jeszcze ćwiczenia w wojsku, już jako oficer, więc
pozostałem
najprzód w domu zbierając materiały do egzaminu. Po
skończonym ćwiczeniu wojskowem
udałem się do Berlina gdzie sposobiąc się do egzaminu przy nadzwyczaj
utrudnionych naówczas stosunkach egzaminowych spędziłem 21/2
roku,
aż wreszcie w listopadzie r. 1884 egzamin drugi złożyłem w dn. 14.X.
Regierungs
Baumeistrem [rządowym majstrem budowlanym] mianowany
zostałem.
Po dłuższym
wypoczynku po strapieniach egzaminowych w domu ojca, objąłem dnia 1.
marca 1884
roku posadę w obrębie Dyrekcji kolei żelaznej w Bydgoszczy i to
wprawdzie przy
budowie kolei Simondorf [Szymankowo] –
Tiegenhof [Tczew] w
miasteczku Neuteich [Nowy Staw], w nizinach
Malborskich, gdzie pozostałem
aż do końca roku 1886. Z dniem l go stycznia roku 1887
przeniesiony
zostałem do Wałcza, gdzie zatrudniony byłem przy budowie kolei
Wałcz (Deutsch
Krone) do Callies [Kalisz Pomorski]
aż do 15 kwietnia 87 roku. Z tym dniem posłany zostałem przez
ministra do Dyrekcji
Kolei w Alkonie i zatrudniony zostałem w biurach centralnych, w Alkonie
samej
aż do l3 go czerwca
Stanisława Wierzbicka urodziła się również w Gnieźnie, o czym mówi jej akt narodzin znajdujący się w ARCHIWUM ARCHIDIECEZJALNYM w Gnieźnie, w zespole Gniezno – Fara, sygnatura 59-17, strona 315, z którego wypis ma następującą treść:
„Numerus
: 26
[Pozycja]
Annus
et mensis
: 1866 Januarii
[Rok i miesiąc] : 1866. styczeń
Dies
: 13
[Dzień]
Hora
: 1
[Godzina]
Puellae
legitimae
[Dziewczynka z legalnego związku]
Annus
et mensis babtismi infantis : 1866 Martii
[Rok i miesiąc chrztu dziecka] : 1866. marzec
Dies
babtismi
: 20
[Dzień chrztu]
Nomen
: Stanislava
[Imię] : Stanisława
Nomen et
cognomen
[Imiona i nazwiska]
Patris
: Vladislaus v. Wierzbicki
[Ojca] : Władysław Wierzbicki
Matris
: Angela v. Poklatecka
[Matki] : Aniela Poklatecka
Religio
: Cath.
[Wyznanie] : katolickie
Nomen et
cognomen patrinorum : Laurentius
Wierzbicki Wąwelno
[Imiona
i nazwiska rodziców
: Maria
Poklatecka”
chrzestnych]
Narzeczeni znali się z pewnością dobrze od lat młodzieńczych, gdyż zarówno niewielkie zalud-nienie prowincjonalnego Gniezna, jak i fakt spokrewnienia temu sprzyjały. Uczucie z pewnością było stałe gdyż przetrwało długą nieobecność w Gnieźnie Stanisława, przeznaczoną na studia i nabycie niezbędnej do otrzymania samodzielnych uprawnień budowlanych, praktyki. W czerwcu 1889. odbył się ich ślub, co dokumentuje akt cywilny znajdujący się w ARCHIWUM PAŃSTWOWYM w Poznaniu w zespole Gniezno-miasto, o następującej przetłumaczonej treści (kserokopia oryginału w poz. 7 materiałów):
„Nr 61
Gniezno, dnia 26 czerwca 1889.
Przed niżej podpisanym urzędnikiem stanu
cywilnego stawili się dzisiaj w celu zawarcia małżeństw:
1. Królewsko – rządowy inżynier budowlany
Stanisław Teodor von der Osten – Sacken, osobiście mnie znany, wyznania
katolickiego, urodzony 06.11.1953. w Gnieźnie, zamieszkały w
Gremsmühlen we
Wschodnim Holsztynie. Syn zamieszkałego w Gnieźnie radcy sądowego
Longina von
der Osten - Sacken i jego zmarłej żony Malwiny urodzonej von
Trelewskiej.
2. Niezamężna Stanisława von Wierzbicka,
osobiście mnie znana, religii katolickiej, urodzona 13.01.1866. w
Gnieźnie,
zamieszkała w Gnieźnie, córka zamieszkałego w Gnieźnie kupca
Władysława von
Wierzbickiego i jego zmarłej małżonki Angeliki von Poklateckiej.
Jako świadkowie stawili się i byli obecni:
3. Królewski radca sądowy Longin von der
Osten – Sacken, osobiście mnie znany w wieku 72 lat, zamieszkały w
Gnieźnie.
4. Kupiec Władysław von Wierzbicki,
osobiście mnie znany w wieku 55 lat zamieszkały w Gnieźnie.
Urzędnik Stanu Cywilnego w obecności
świadków zadał każdemu z narzeczonych osobno pytanie, czy
zamierzają zawrzeć
związek małżeński. Narzeczeni odpowiedzieli na powyższe pytanie
twierdząco, po
czym na skutek tego oświadczenia Urzędnik Stanu Cywilnego ogłosił, że
są oni
obecnie z mocy prawa legalnie związanymi małżonkami.
Przeczytano, wyrażono zgodę i podpisano:
(-) Stanisław
Teodor von der Osten – Sacken
(-)
Stanisława von der Osten – Sacken
(-)
Longin v.d. Osten – Sacken
(-)
Władysław v. Wierzbicki
URZĘDNIK STANU CYWILNEGO
(-)
Heitner
Zgodność z Głównym Rejestrem potwierdza
URZĘDNIK STANU CYWILNEGO
(-) podpis nieczytelny”
O ich ślubie zmieszczona została w Dzienniku Poznańskim nr 147 z 20.06.1889. następująca notatka:
„Wiadomości
Miejscowe i Potoczne.
Poznań 28 czerwca.
Ślub. W dniu wczorajszym pobłogosławionym
został
W Kościele św.
Trójcy (Fary) w Gnieźnie związek
Małżeński pomiędzy
Stanisławem Ostenem inżynierem
A panną Stanisławą Wierzbicki, córką
p.
Władysława
Wierzbickiego.
Związek małżeński pobłogosławił ks. Proboszcz Sołtysiński, a do pary
młodej
przemówił serdecznie ks. Gdaczyk.”
(c.d. życiorysu)
„Sprowadziwszy żonę do
nowego gniazdka spędziłem z nią razem w Gremsmühlen jeszcze 3
lata. W tym
czasie urodził się nam najstarszy syn Józef, Longin, Władysław
dn. 11.IV.1890 i
drugi Antoni dn. 28.V.1891 który jednakże już dn. 18.IX.1891
roku umarł i
biedactwo w Gremsmühlen, a raczej sąsiedniej wsi Malente pochowany
został na
obcej zupełnie ziemi; Józio zmarł w Gnieźnie 24.VII.95.
Chociaż nam, z wyjątkiem śmierci syna, pierwsze lata po
ślubie w
Gremsmühle szczęśliwie i swobodnie mijały, to jednak psuła je
myśl, że tak
daleko od swoich i kraju na obczyźnie pozostajemy i troska, dokąd
dalej
przenieść się będzie trzeba z ukończeniem budowy. W tem wyczytałem
niespodzie-wanie
zupełnie w -?- [wyraz nieczytelny]
gazecie, że zawakowała posada Landes Bauinspectora [krajowego
inspektora
budowlanego] przy autonomicznym zarządzie
Księstwa Poznańskiego. Po trudnych namysłach, połączonych nieodzownie z
takim
krokiem od którego cała przyszłość zależy zdecydowałem się w
końcu na
porzucenie służby państwowej i zgłosiłem się po ową posadę, by w końcu
po tylu
latach tułaczki na obczyźnie powrócić do kraju, pozostać w
nim teraz już na
zawsze, mieć [?] dzieci po swojemu po
polsku, bez niebezpieczeństwa dla nich wynarodowienia się wychować [?] i by i sam żyć po swojemu i między swymi.
Zgłoszenie moje otrzymało pożądany skutek i tak przeniosłem się 1go
X.92 r. najprzód na próbę półroczną do Bydgoszczy
gdzie zastępowałem samego [?] Bauinspectora a wreszcie
1.V.93 r. po
przejściu ostatecznem w służbę prowincjonalną do Kościana już jako
Landes Bauinspector.
Tu
w Kościanie urodził się trzeci mój syn Teodor Wawrzyniec dn. 5.
listopada 1893
r.
W tym czasie „Pamiętniki Towarzystwa Tatrzańskiego” tom 17. z 1896 (str. 37.) i tom 19. z 1898 (str. 22 i 43) zaświadczają o członkostwie i aktywności Stanisława Teodora w jego pracach, wymieniając go, jako delegata z powiatów kościańskiego i śmigielskiego. Niestety, jak zwykle w opracowaniach z owego okresu, nie ma bliższych danych o charakterze tej aktywności i rzeczywistych celach oraz pracach w ramach wymienionego Towarzystwa. W tej kwestii należy poczekać na rzetelną rozprawę prof. Tadeusza Orackiego, które obecnie jest w trakcie opracowywania.
Jak
się wyżej wspomniało, jest moja żona Stanisława Ślepowron Wierzbicka
daleką mą
kuzynką. Siostra babki Józefy, Michalina Frezer wyszła za mąż za
Stanisława
Janina Janowskiego, dziedzica Tuszków (?) pod Mroczą pow.
Wyrzysk, księstwo
Poznańskie. Córka ich najstarsza Julja wyszła za Wawrzyńca
Ślepowron
Wierzbickiego urodzonego w roku 1800 z Melchiora i Anny z Grudzielskich
w
Wilamowie pod Łopiennem. Wawrzyniec dzierżawił za lat młodszych Tuszki
od swego
teścia, później gdy Tuszki dawno już były w obce ręce przeszły,
przeniósł się
do Gniezna i tutaj umarł w r. ___ zaś żona jego w r. ___ .
Młodszy
brat Wawrzyńca, Antoni był oficerem wojsk polskich pod księciem
Konstantym i doszedł
aż do szefa kompanii. Później osiadł w Gnieźnie i ożeniwszy się
z siostrą
bratowej Stanisławą, założył handel win i towarów kolonialnych,
którego
właścicielem jest teraz teść mój Władysław. Trzecia siostra
Julii, Magdalena
wyszła za sędziego Potrykowskiego (herbu Dęboróg [?]) w Gnieźnie, po której żyją jeszcze dzieci :
a)
Zygmunt ożeniony z Marją Wolańską, sędzia w Pile,
b)
Jadwiga owdowiała Ciesielska,
c)
Jan, wikarjusz p.f. w Długiej Goślinie
Braci
miała
Julja Janowska dwóch, starszy Ignacy sędzia w Gnieźnie ożeniony
z Walerją Lutomską,
drugi Józef, kupiec w Bydgoszczy ożeniony z Marją
Gorczyńską [?]. Po Ignacym pozostali synowie :
a) Adam, kupiec w
Gnieźnie bezżenny (dopisek u dołu strony: ożeniony w roku 1896 z
siostrą naszą
Józefą),
b)
Tadeusz dentysta w Toruniu ożeniony z Marją Nowicką,
c) Hipolit nadleśniczy w dobrach kórnickich, ożeniony z
Zofją Ozierską,
Po Józefie pozostali:
a)
Marjan, bezżenny, kupiec w Bydgoszczy,
b)
Helena za aptekarzem Degórskim (?) i Jadwiga niezamężna.
Z
Wawrzyńca i Julii z Janowskich urodził się teść mój Władysław
Wierzbicki w
Tuszkach 20 marca 1834 r. Tenże poświęcił się kupiectwu i objął po
śmierci
owdowiałej swej córki, Stanisławy, handel w Gnieźnie,
który dotąd jest w jego
posiadaniu. W roku 1865 ożenił się z Anielą z Poklateckich,
córką Melchiora i
Marji z Chylewskich, dziedziców Pierzysk pod Gnieznem (dzisiaj
już w niemieckim
ręku).
Z
rodzeństwa Władysława zmarli bezdzietnie Michał (brał udział w
powstaniu r.
1863 i tamże stracił rękę), Kaźmierz i Helena zam. Parkierowiczowa;
przy życiu
są Emilia zam. Lipińska, Wanda owd. Radałkowska, Marja owd. Lehmann i
Stanisław, kasjer [?]) dóbr
barniejewskich w pow. Wilkowskim, ożeniony ze Stanisławą Gryglewicz. Z
rodzeństwa Anieli z Poklateckich umarli Władysław (bezdzietnie),
urzędnik
celny; przy życiu są Walerja zam. Sniegocka, Kaźmierz dr.med. w
Górznie, Prusy zachodnie,
bezżenny i Max, agronom niewiadomego pobytu.
Teściowa Aniela
z Poklateckich umarła 12.III.1873 pozostawiwszy troje dzieci:
a)
Stanisławę ur. dn. 13.1.1866, żonę moją,
b)
Melchiora ur. dn. 6.VII.1867. prawnika obecnie referendarjusza,
c)
Tadeusza ur. 22 lutego 1872 r.,
kupca.
Teść
Władysław ożenił się dn. 19.1.1876 drugi raz z żyjącą jeszcze
Praksedą z Krakowskich.
Z tej ma dwoje dzieci: Zygmunta ur. dn. 2 maja 1877 i Marję ur. dnia
22.III.1879 roku.
Dnia 24 lipca 1895
spotkało nas wielkie nieszczęście, gdyż najstarszy nasz synek
Józio zmarł nagle
prawie na szkarlatynę, bawiąc u teściostwa Wierzbickich w Gnieźnie.
Dn, 13 czerwca
1896 roku urodziła nam się córeczka Janina, która
jednakże po 10 tygodniach
umarła, a dn. 18 listopada 1897 r. urodziła nam się córeczka
Izabela, Elżbieta,
w Kościanie.
Dn. 24 czerwca 1898 zmarł teść
mój Władysław Wierzbicki w Gnieźnie po krótkiej
chorobie rażony paraliżem.
30 sierpnia 1899 r urodziła się
córeczka Marja, Malwina, w Kościanie.
1.IV.1910 przeniesiony zostałem z
Kościana do Rogoźna, ponieważ urząd mój w Kościanie został
zniesiony.
To przeniesienie, pod wszelkimi
względami bardzo niemiłe, miało tę jedną korzyść, że w Rogoźnie jest
gimnazjum,
że więc syna mego Teodora, który od r, 1904 uczęszczał do
progimnazjum w
Trzemesznie, mogłem teraz wziąść do domu
i trzymać go pod
swojem okiem i swoją opieką.
Niestety dla małej wartości
tutejszej szkoły dla dziewcząt zmuszony zostałem oddać
córki z dn. 1.IV.1913
do Poznania. Umieszczone zostały na pensjonacie panny L. Sokolnickiej.
Starsza
Iza, ponieważ jej zdrowie wielkich wysiłków nie dopuszcza,
uczęszcza do Kath.
Höhere Mädchenschule [Katolicka Wyższa Szkoła dla
dziewcząt] p. Zilte [?] /dawniej p. Warnka
[?] /
młodsza zaś Marysia, do Below-Knothe'sches Lyceum, gdyż ona silniejsza
na
zdrowiu, ma, o ile możności, złożyć egzamin na nauczycielkę.
W lipcu 1914 wybuchła straszliwa
wojna, ogarniająca świat cały, a przede wszystkiem i Niemcy. Wskutek
tego
władza urzędowa nakazała, by prymanerzy wyżsi już w sierpniu tego roku,
zamiast
na Wielkanoc 1915 abiturjencki egzamin składali. Do tych należał i
Todzio, a
egzamin z wielce dobrem świadectwem złożył. Potem zgłosił się
dobrowolnie do 20
pułku artylerji w Poznaniu, nie został jednak dla krótkiego
wzroku przyjętym.
Ponieważ postanowił prawa słuchać, udał się w październiku do Lipska,
by tu
studja rozpocząć, ale już w listopadzie powołano go pod broń i to
wprawdzie do
piechoty, do Głogowy [Głogów]. Na mój
wniosek, by go ponownej poddano rewizji i przeniesiono do
artylerji, zbadano
go powtórnie z tym skutkiem, że go w końcu grudnia zupełnie
zwolniono i po rozmaitych
badaniach zakwalifikowano jako Landsturm mit Wafle [zdolny do
służby w
pospolitym ruszeniu z bronią],
garnisondienstfähig [zdolny do służby garnizonowej],
a w końcu tylko nawet bureaudienstfähig [zdolny do służby
biurowej]. Wypuszczony więc z wojska na
semestr latowy 1915 udał się na dalsze studja do Wrocławia.
Wojna ta i mnie nie pozostawiła w spokoju. Na żądanie władzy woskowej przyjąłem zatrudnie-nie przy zarządzie budowy dróg przy Etappen Inspektion der 4 Armee w Belgii. Wyjechałem tamdotąd z domu 2 grudnia 14 r. i przebyłem w Gandawie całe 6 miesięcy, tak że wróciłem znów do domu 5.VI.15 r. Wiek mój podeszły (przeszło 61 lat) dał mi powód do prośby o zwolnienie, co też uwzględniono odznaczając mnie żelaznym krzyżem II klasy. Pobyt w Gandawie był nadzwyczaj interesujący, już to dla tego, że miasto samo jest nadzwyczaj ciekawe, także pod względem architektonicznym, ale i dla niezwykłych stosunków w jakich dane mi było to miasto i wogóle Belgię poznać (Brukselę, Ostendę i wiele innych pięknych miast). Że jednak wiek mój podeszły na dłuższy pobyt nie pozwalał, więc zwolniwszy się z przyjemnością po tak długiej nieobecności do domu wróciłem. Syn mój, Teodor, puszczony z wojska (str.- poprzednia) wrócił znów na studja do Wrocławia. Ale i tu wojna, tak niezmiernie długo trwająca, nie dała mu spokoju. Po rozmaitych rewizjach lekarskich, przy których rozmaicie go kwalifikowano, bądź „landsturm ohne Waffe, garnisondienstfähig” [pospolite ruszenie bez broni; zdolny do służby garnizonowej], bądź tylko „bureaudienstfähig” w końcu jednak (28.VIII.16) przeznaczono go znów do trenów [taborów], aż wreszcie (11.XI.16) powołano go rzeczywiście do 4 pułku huzarów do Oławy (?). Ztąd 1.III.17 przeniesiono go do Potsdamu do Kaw. Masch. Gew. Abtlg. [przypuszczalnie do konnego oddziału karabinów maszynowych].
Córka
Izabela, skończywszy na Wielką Noc 1916, wyższą szkołę dla dziewcząt w
Pozn.
przeniosła się na 1.X.16 w celu dalszego kształcenia się i dokończenia
go, do
zakładu Sercanek, w Estavayer le Leu w Szwajcarii, kanton
Fribourg, zaś Maryla
skończywszy równocześnie w Pozn. lyceum przeszła do
Luisenstiftung francuseschule
[Instytut im. Luizy z językiem wykładowym francuskim],
w Poznaniu; by się tam dalej kształcić na nauczycielkę.
Córka
Marja skończywszy lyceum Below-Knothe w Poznaniu przeszła na Wielką Noc
1916 do
szkoły Ludwiki, wydział francusenschule w Poznaniu, by tu dalej się
kształcić w
językach na nauczy-cielkę. Kurs ten trwa przynajmniej 2 lata. Na W. Noc
1918
złożyła w tej szkole egzamin na nauczycielkę języków.
Iza na 1.X.1917 ukończywszy kurs języka
francuskiego w zakładzie Sercanek i odebrawszy dyplom z tego na
nauczycielkę
powróciła do domu. Na 1.IV.18 powróciła jednak znów do Poznania, by w szkole Ludwiki
(francusenschule) uzyskać
potwierdzenie swego szwajcarskiego dyplomu.
Syn
Teodor po blisko 11/2 rocznym pobycie w Potsdamie z dn.
19.V.18
przeniesiony został do 4 pułku kirasjerów, a zarazem wysłany na
front do
Francji, w okolicy Reims, i tutaj walczy.
Po klęsce Niemców i stawionej do
koalicji prośbie o pokój powrócił
T. z wojny do
domu, chwała Bogu, zdrów i cały, i to jako Gefreiter [st.
szeregowy]. Wedle przepisów wolno było awansować
dopiero
po 1/2 rocznym pobycie na froncie; jego szef był mu już obiecał, że go
po
upływie przepisanego czasu wyśle na kurs oficerski lecz zanim ten czas
minął,
zawieszenie broni nastąpiło, wojsko zostało zdemobilizowane, a T. bez
awansu
20.XII.18. do domu powrócił. Wedle zamiarów i
planów miał jak tylko można
najrychlej, pójść na uniwersytet, by swe studja kontynuować. Gdy
jednak wybuch
rewolucji w Niemczech i powstałe stąd zawieruchy i nieporządki to
uniemożliwiły, gdy dalej wywiązała się otwarta prawie wojna
Polaków przeciw
Niemcom o oswobodzenie pruskiego zaboru, wstąpił T. do tworzącego się w
Gnieźnie polskiego pułku ułanów, by tutaj dalej sprawie ojczyzny
służyć. Wyjechał
w tym celu do Gniezna dn. 17.1.19. W końcu wstąpił nie do
ułanów, lecz w Pozn.
do tworzącego się oddziału karabinów maszynowych i z tym
wyruszył w okolice
Leszna.
Iza
(patrz wyżej) do szkoły Ludwiki chodziła tylko 1/2 roku, ponieważ
organizację
tej szkoły resp. [respective = względnie] wydziału
„Francuseschule” zmieniono i uprawnienia tego egzaminu
ograniczono,
więc na października 18 roku bez egzaminu do domu powróciła i tu
narazie
pozostaje.
Maryla, po złożeniu egzaminu na
nauczycielkę języków (patrz wyżej) przyjęła od
1.IX.18 miejsce przy wyższej szkole dziewcząt w Kaliszu i
tam naucza
przeważnie języka niemieckiego. Todzio, którego
przydzielono do grupy Leszno,
do pułku Gostyńskiego w końcu lutego 1919 odkomenderowany został
do Pozn. do
szkoły podoficerskiej, w której awansowany uprzednio do
sierżanta (tyle co
dawniej wicefeldwebel) miał kształcić żołnierzy na podoficerów
przy karabinach
maszynowych. Niestety już w marcu zachorował na grypę, wskutek
której w
dalszym ciągu wywiązała się choroba nerek, dla której
przeniesiono go do
lazaretu. W tym przebył aż do 31 maja, w którym dniu go
wypuszczono i odesłano
do jego pułku w Gostyniu. Poprzednio już stawiłem wniosek, by go jako
chorego
na nerki, a więc do służby w polu niezdatnego, zupełnie z wojska
zwolniono.
Widoki są na to, prawdopodobnie pułk go zupełnie zwolni, a wtedy będzie
mógł do
swych studjów powrócić.
Iza od 1.IV.19 przyjęła miejsce
nauczycielki, na razie pomocniczej,
przy wyższej szkole dziewcząt w Rogoźnie.
Istotnie Todzio 2.VI.19 powrócił
niespodziewanie do domu. Z lazaretu wypuszczono go jako
uleczonego, lecz przez
rok przynajmniej do służby wojskowej niezdatnego. Wskutek tego pułk dał
mu
urlop, na razie nieograniczony, aż do zupełnego uregulowania sprawy. Na
teraz,
na czas rekonwalescencji, pozostanie w domu.”
Na tym kończy się obecnie rękopis Stanisława. Jego oryginał znajduje się w posiadaniu Krzysz-tofa Ferdynanda (KOD: X.), wnuka Stanisława, a młodszego syna wymienionego wyżej Teodora. Wiadomo na pewno, że zawierał dalszy ciąg uzupełniany na przestrzeni lat, co najmniej przez Teodo-ra, ale dalsze strony zostały wycięte przy grzbiecie zeszytu w nieznanych okolicznościach. Można zakładać, że ich treść przepadła na zawsze. Z życiorysu Stanisława wiadomo, że powrócił w rodzinne strony, czyli do Rogoźna w dniu 15.06. 1915. roku przypuszczalnie, jako emeryt odznaczony na pożegnanie przez wojsko Krzyżem Żelaznym II. klasy. Można również dalej wnioskować, że w niezna-nym terminie, ale po dniu 02.06. 1919. czyli ostatniej wymienionej przez siebie dacie, przeprowadził się wraz z aktualnymi domownikami do Poznania i przypuszczalnie zamieszkał przy ul. Krasińskiego 12.
Burzliwe losy Niemiec w latach 1917.-19. związane szczególnie z przegraną wojną, gigantycznym wymiarem nałożonych przez koalicję zwycięskich państw, reparacji wojennych i wywołaną tymi wypadkami hiperinflacją z bankructwem Banku Rzeszy włącznie, pozbawiły go z pewnością oszczę-dności życiowych. Nie wiadomo, czy po powrocie z wojny w 1915. roku podjął dalszą pracę w swoim zawodzie, ale można taka alternatywę raczej wykluczyć zważywszy na powojenne zamieszanie, a przede wszystkim wybuch Powstania Wielkopolskiego, sprzyjające raczej niszczeniu niż budowaniu. Doczekał jednak Odrodzenia Polski, które na terenie Poznania poprzedzone zostało znamiennymi wypadkami opisanymi w historii. Nie wiemy niestety czy był ich uczestnikiem względnie czynnym lub biernym obserwatorem. Podobnie jak nie dotarły do nas żadne wiadomości na temat jego ewentu-alnego udziału w Wielkopolskim ruchu „pracy organicznej”. Nie można mieć jednak żadnych wątpli-wości na temat jego wyniesionego z domu i kultywowanego na przestrzeni życia zawodowego, patrio-tyzmu, o którym się wówczas skąpo pisało, ale według jego wytycznych postępowało. Świadectwem niech będzie wychowanie dzieci i ich działalność w końcowym okresie zaboru pruskiego, o czym będzie mowa w losach pokolenia X.
Zmarł 22. grudnia 1923. roku w swoim mieszkaniu. Akt jego zgonu przechowywany jeszcze w aktach Urzędu Stanu Cywilnego w Poznaniu ma następującą treść:
„Nr. 1064
Poznań,
dnia
24 grudnia 1923
Przed niżej podpisanym
urzędnikiem stanu cywilnego stawił się dziś co do osobistości nieznany
legitymacją urzędniczą i świadectwem lekarskich oględzin zwłok
legitymując się,
sędzia powiatowy Teodor Osten-Sacken zamieszkały w Warszawie, przy
ulicy
Mokotowskiej 14 i zeznał, że krajowy radca budownictwa
Stanisław Osten – Sacken
w wieku
70 lat rzymsko katolickiego wyznania
zamieszkały w Poznaniu przy ulicy Krasińskiego 12 urodzony w Gnieźnie,
żonaty z
Stanisławą z domu Wierzbicką zamieszkałą w Poznaniu syn sędziego
Longina Osten
Sacken i małżonki jego Malwiny z domu Trelewskiej zamieszkałych i
zmarłych w
Gnieźnie, umarł w Poznaniu, przy ulicy Krasińskiego 12 dnia
dwudziestegodrugiego grudnia roku tysiąc
dziewięćsetdwudziestegotrzeciego po
połud. o godzinie pół do ósmej w obecności zgłaszającego.
Odczytano, przyjęto i podpisano
(-)
podpis czytelny
Teodor Osten – Sacken
Urzędnik stanu cywilnego
Wzastępstwie
(-)
podpis nieczytelny”
Sądząc po obecności przy śmierci Stanisława jego syna Teodora zamieszkałego wówczas w Warszawie, można przypuszczać, że Stanisław pod koniec swego życia chorował, a objawy jego zdro-wia sygnalizowały nadejście stanu terminalnego.
O losach wdowy po Stanisławie wiadomo jedynie, że w bliżej nieokreślonym terminie przepro-wadziła się z dotychczas zajmowanego mieszkania przy ul. Krasińskiego 12, na prawdopodobnie mniejsze, przy ul. Strzeleckiej. Mówi o tym:
„KSIĘGA
ADRESOWA
Miasta
Stołecznego
POZNANIA
opracowana
w roku
zawierając na stronie 309. zapis następującej treści:
„Osten
– Sacken Stanisława, em., Strzelecka
Stanisławę Wierzbicką pamiętam z lat 1942 – 44. Mieszkała wówczas w Poznaniu – po wyrzuceniu przez Niemców z zajmowanego przed wojną mieszkania - wraz ze swoją córką Malwiną na rogu ul. Libelta i pl. Ratajskiego na parterze, w pomieszczeniu handlowym.
Chodziłem tam z moją matką, prawie w każdą niedzielę na obowiązkową „kawę”, którą w owym czasie sporządzało się z kawy zbożowej z dodatkiem talarka cykorii. Przysmakiem bywały nieraz „rarytasy” w postaci marcepanów ulepionych z mąki ziemniaczanej i tłuczonej sacharyny. Oczywiście, mając 7-8 lat nudziły mnie te „kawy” solidnie i nie jestem w stanie przypomnieć sobie po latach treści naówczas prowadzonych rozmów, ale z pewnością dotyczyły one losów członków rodziny i przebiegu wojny. „Babcia” Stanisława w owych czasach była już bardzo leciwa, a jej wygląd obrazuje fotografia zamieszczona w pozycji 14. materiałów.
Zmarła na paraliż (z pewnością wylew krwi do mózgu) po wyzwolenia Poznania od nazistow-skich Niemiec, w dniu 02.11.1945. roku. Mieszkała wówczas dalej ze swą córką Marią wdową Smo-rawską, ale już przy Alei Litewskiej 14. Nekrologu o jej śmierci przypuszczalnie nie było, bowiem kwerenda przeprowadzona w zbiorach czasopism Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Poznaniu przyniosła wynik negatywny. Jej akt zgonu, przechowywany w Urzędzie Stanu Cywilnego w Poznaniu, przedstawia się następująco:
„Nr.5968
C
Poznań, dnia 3 listopada 1945
Stanisława Osten – Sacken
z domu Wierzbicka rzymsko katolickiego wyznania zamieszkała w Poznaniu,
przy
Alei Litewskiej 14 zmarła dnia 2 listopada 1945 o godzinie 20 minut 30
w Poznaniu,
w wyżej podanym mieszkaniu.
Zmarła
urodziła się dnia 13 stycznia 1866 w Gnieźnie
Ojciec: kupiec
Władysław Wierzbicki
Matka: Aniela
z domu Poklatecka, oboje zmarli w Gnieźnie
zmarła była
zamężna z radcą Starostwa Krajowego Stanisławem Osten – Sacken, zmarłym
w Poznaniu.
Zapisano na
ustne doniesienie córki zmarłej Marii Smorawskiej zamieszkałej w
Poznaniu przy
Alei Litewskiej 14.
zgłaszająca
wykazała się kartą rejestracyjną.
Odczytano,
przyjęto i
podpisano
(-) podpis czytelny: Maria Smorawska
z domu Osten – Sacken
Urzędnik stanu cywilnego
W zastępstwie
(-)
podpis nieczytelny
Przyczyna
śmierci paraliż
dzień ślubu
zmarłej 26.6.1889 w Gnieźnie”
To wszystko, co w pierwszej dekadzie XXI. wieku można powiedzieć o losach Stanisława Osten – Sacken i Stanisławy z Wierzbickich. Dzieci mieli następujące:
1. Józef Longina Władysław urodzony dnia 11.04.1890. w Gremsmühlen; zmarł dnia 24.07.1895. w Gnieźnie.
2. Antoni urodzony w dniu 28.05.1891. w Gremsmühlen; zmarł tamże w dniu 18.09.1891.
3. Teodor Wawrzyniec urodzony w dniu 05.11.1893. w Kościanie; żonaty z Krystyną z Daszkowskich, zmarł w Bolesławcu w dniu 05.03.1979.
4. Janina Maria urodziła się 13.06.1896. w Kościanie i tamże zmarła w dniu 23.08.1896.
5. Izabela Elżbieta urodziła się 18.11.1897. w Kościanie, wyszła za mąż za Jakuba Meisnera, zmarła w
Wrocławiu 25.06.1978.
6. Maria Malwina urodziła się 30.08.1899. w Kościanie; dwukrotnie wychodziła za mąż, po raz pierw-
szy 14.01.1924. za Tadeusza Smorawskiego, którego w 1939. rozstrzelali hitlerowcy i po raz drugi 11.10.1946. za Wiktora Pągowskiego. Zmarła w Buku 15.11.1985.
KAZIMIERZ
ROMAN
KOD: IX.3
é
10.09.1849. - †
11.10.1921.
Kazimierz
był
najstarszym z synów Longina Franciszka i Malwiny z Trelewskich,
który osiągnął
wiek dojrzały. Urodził się w Gnieźnie w 1849. roku, a akt jego
urodzenia
znajduje się w ARCHIWUM ARCHIDIECEZJALNYM w
Gnieźnie w zespole: Gniezno-Katedra,
sygnatura 50-6 i ma
następującą treść:
Numerus
: 5
[Pozycja]
Nativitatis
: 1849 September
[Narodziny] : 1849. wrzesień
Dies
: 10
[Dzień]
Hora
: 1 n.
[Godzina]
Pueri
: 1
[Chłopiec]
Locus
nativitatis
: Platea poznania
[Miejsce narodzin] : ulica Poznańska
Infantis
Baptismi:
[Chrzest dziecka]
Annus et mensis : 1849
[Rok i miesiąc]
Dies
: 23 september
Nomen
: Casimirus Roman Laurentius
[Imiona] : Kazimierz Roman Laurenty
Nomen et
cognomen:
[Imiona i nazwiska]
Patris [Ojca]
: Longinus Franciscus v. der Osten
Sacken
Matris [Matki]
: Malwina Trelewska
Religio patris
et matris
: cath.
[Wyznanie ojca i matki] : katolickie
Conditio et Professio Patris
: Assessor
Judicii
[Stan i zawód ojca] : asesor sądu
Nomen et
cognomen Patrinorum : Ignatius Janowski Referendarias
[Imiona
i nazwiska rodziców
Josepha
Trelewska
chrzestnych]
Z pewnością jego dzieciństwo spędzone w domu rodzinnym przebiegałoby zwyczajowo odwiecznym trybem, gdyby nie zostało naruszone niespodziewaną śmiercią matki w marcu 1859. roku gdy miał niespełna 10. lat. Śmierć matki i wręcz śpieszny powtórny ożenek ojca z Emilią Jachimowicz odbiły się mocno w psychice chłopca, co można pośrednio wyczytać w jego „Kronice rodzinnej”, w której nie kryje niechęci do macochy, a przyrodnią siostrę Konstancję zrodzoną z tego małżeństwa. traktuje nader oschle. Wiadomo również z jego notatek, że został przez ojca zapisany i uczęszczał do sławnego w owych czasach gimnazjum w Trzemesznie, z językiem wykładowym polskim. Wychowany w głęboko patriotycznym polskim domu trafił w tym gimnazjum do środowiska, w którym idee niepodległościowe, poza szkołą i jej pruskim programem dążącym do wynarodowienia polskich dzieci - stały na porządku dziennym.
Sytuację tę opisują Zdzisław Grot i Franciszek Paprocki w książce pt.: „Szkice poznańskie 1794 – 1864” (str. 197 i dalsze) wydanej przez Wiedzę Powszechną w 1957. następująco:
„Jakoż w ruchu narodowowyzwoleńczym w samym Poznaniu i w ogóle w księstwie młodzież odegrała dużą rolę. Gimnazjaliści wcześnie, bo już w lutym 1861 r., zorganizowali tajne ugrupowanie pod nazwą Towarzystwo Narodowe. Zawiązało się kilka kół, mianowicie tam, gdzie były gimnazja, a więc w Poznaniu, Trzemesznie, Ostrowie i Lesznie. Jakiś czas nadto działały koła w Głogowie oraz Chełmnie. Każde koło miało swego „patrona”: poznańskie – Kościuszkę, trzemeszeńskie – Zana, ostrowskie – Zawiszę, leszczyńskie – Krakusa, głogowskie – Chrobrego. Organem kierującym całą ich działalnością był komitet, wybierany mniej więcej co pół roku i urzędujący kolejno w siedzibach poszczególnych kół.
Zrzeszeni w Towarzystwie gimnazjaliści
zmierzali „ku oswobodzeniu pognębionej ojczyzny”. Uczyli się polskiej
historii
i literatury, brali czynny udział w manifestacjach publicznych,
rozpowszechniali
nielegalne druki, śpiewali zabronione pieśni narodowe i religijne.
Rokrocznie
uroczyście obchodzili 3 maja, 29 listopada, 12 września (rocznicę
odsieczy
wiedeńskiej) i 19 lutego (dzień założenia organizacji).”
„Kółka owe były dobrą szkołą patriotyzmu.
Większość ich członków pospieszyła później na pole walki,
gdzie niejeden złożył
swe życie w ofierze dla ojczyzny. Wszakże jeszcze przed wybuchem
powstania, w
listopadzie 1862 r., policja pruska wykryła organizację poznańską.
Dążenia jej
uznano za wywrotowe i głównych działaczy stowarzyszenia ukarano
bądź
więzieniem, bądź wydaleniem z gimnazjum. Organizacja, jak się okazało,
miała
liczne rozgałęzienia i skupiała około 280 członków; blisko 100
znajdowało się w
kole poznańskim, ze wszystkich najliczniejszym i najruchliwszym.”
Czy Kazimierz należał do koła Zana w Trzemesznie jest sprawą wątpliwą zważywszy na jego wiek, w 1861. miał przecież dopiero 12 lat, niemniej tego typu działalność w warunkach szkolnych nie mogła stanowić ścisłej tajemnicy, a dla z natury ciekawych, nawet niewtajemniczonych dorastających chłopców „spiskowanie” starszych kolegów musiało stanowić nieodparcie silny magnes. Mając na uwadze wynik powstania styczniowego, które z uwagi na dysproporcje sił było już w chwili wybuchu skazane na klęskę, jego wiek na szczęście nie pozwolił mu na udział w kolejnej krwawej jatce inteligencji polskiej.
Jedną z reperkusji powstania w Królestwie było w zaborze pruskim zamknięcie gimnazjów polskich. Pisze o tym dr Stanisław Karwowski w swojej „Historii Wielkiego Księstwa Poznańskiego; 1852 – 1863”:
„Zamknięcie gimnazyum w Trzemesznie.
Reskrypt hr. Lippego.
Wielka klęską dla polskości było zamknięcie
gimnazyum trzemeszeńskiego z powodu wypadków w r. 1863. Rząd
skorzystał z
miesięcznego sprawozdania dyrektora dr. Józefa
Szóstakowskiego, który doniósł
rejencji, że kilkunastu uczniów przeszło do powstańców w
Królestwie, więcej niż
dwudziestu oddaliło się pod rozmaitymi pozorami i że usposobienie
umysłów tak w
szkole, jako i w mieście i okolicy nie jest normalne, by pozbyć się
zakładu,
który był wprawdzie pod każdym względem kwitnący, bo i
uczniów liczył blisko
600 i naukowymi wynikami się odznaczał, ale skład i cechę miał czysto
polską,
młodzież niemal wyłącznie polską i nauczycieli prawie wszystkich
Polaków.
Uczniowie trzemeszeńscy pomieścili się,
gdzie mogli, po rozmaitych szkołach, nauczycieli przeniesiono kilku do
Ostrowa,
większa część do Poznania, gdzie głównie za staraniem
radców szkolnych
Brettnera i dr. Witolda Milewskiego otrzymali posady przy gimnazyum ś.
Maryi
Magdaleny. Do przesiedlonych należeli sam dyrektor Szóstakowski
i profesorowie
Antoni Jerzykowski, Ludwik Jakowicki, Sikorski, Józef Moliński,
Łukowski,
Krzesiński, Kłosowski, Karol Szamański i inni.
W kwietniu 1864 r. ukazał się też reskrypt
ministra sprawiedliwości hr. Lippego, odsądzający młodych
Polaków od prawa
urzędowania w granicach W. Księstwa Poznańskiego i Prus Zachodnich.
Nastąpił z
tego powodu brak sędziów Polaków, tak, że np. w r. 1866
sądy powiatowe w
Wągrowcu, Trzemesznie, Śremie i Środzie nie miały ani jednego sędziego
Polaka.”
Siłą rzeczy musiał Kazimierz opuścić Trzemeszno i przenieść się do gimnazjum w Gnieźnie. Ukończył je egzaminem maturalnym w 1868. roku.
Wspomina o tym tenże sam autor w swojej książce „Gniezno” wydanej w 1892. „Czcionkami Drukarni Dziennika Poznańskiego” wymieniając, jako absolwenta roku 1868.:
„KAZIMIERZA VON DER OSTEN – SACKEN”.
W opisie życia ojca Kazimierza wspomniano, że Longin Franciszek w kwestiach rodzinnych kierował się zasadami patriarchalnymi sprawując w niej rządy autokratyczne. To on wyznaczał synom zawody i uczelnie, które byli zobowiązani ukończyć; nie sądzę, aby w ogóle uzgadniał z nimi ich rzeczywiste zainteresowania czy upragnione kierunki studiów. Z pewnością w oparciu o takie reguły Kazimierz został zawodowym wojskowym II. Rzeszy Niemieckiej. Niestety, nie wiadomo gdzie i kiedy ukończył szkołę oficerską, ani jaki był przebieg jego służby. Przypuszczalnie w archiwach Republiki Federalnej Niemiec dane te są dostępne. Można jedynie przypuszczać, że będąc po maturze elewem szkoły oficerskiej nie wziął udziału w wojnie prusko - francuskiej zakończonej imponującym zwycięstwem pod Sedanem. Jedyne, co można stwierdzić, to fakt jego stacjonowania od 1892. roku w Hannoverze gdzie datował swoją „Historię rodziny”. Z literatury historycznej wiadomo, że status społeczny oficera był zarówno w Królestwie Prus, jak i później w Cesarstwie Niemieckim nieproporcjonalnie wysoki w stosunku do rzeczywistej roli odgrywanej w państwie; wystarczy przypomnieć historię kapitana z Koepenick. St. Salmonowicz w swej książce „Prusy – Dzieje Państwa i Społeczeństwa” pisze na te temat w następujących słowach:
„Państwo pruskie składa się nie z obywateli,
lecz z żołnierzy, armia ma takie znaczenie, jakie w liberalnych
państwach
społeczeństwo. Sztab generalny tutaj to tam parlament. Dla społecznego
prestiżu
ważne jest stanowisko w wojsku, a nie w społeczeństwie.”
„Pruski militaryzm był nierozerwalnie
związany z rolą polityczną i społeczną pruskiego junkra. Rządząca
krajem
początkowo ekskluzywnie, później w sojuszu z burżuazją
reprezentującą wielki
kapitał, klasa junkrów opierała swe polityczne znaczenie na roli
w
administracji państwa i w korpusie oficerskim.”
„Dalszy ilościowy rozwój armii nakazał
otworzenie jej bram dla oficerów pochodzenia burżuazyjnego, i to
zarówno w
służbie zawodowej, jak i przez utworzenie korpusu oficerów
rezerwy. I wówczas
nastąpiły bardzo znamienne i istotne dla dziejów militaryzmu
pruskiego
zjawiska, a mianowicie utrzymując przewagę i wyższą rangę społeczną
oficera-junkra, pruska kasta wojskowa dopuściła szeroko do swego składu
oficerów pochodzenia burżuazyjnego, pod warunkiem, nie dającym
się ominąć,
przyjęcia standardów, przesądów, hierarchii wartości i
postaw życiowych
dotychczasowej kadry oficerskiej o nadal feudalnym sposobie myślenia.
Narzucenie tego rodzaju wymogów oficerom także rezerwy,
stworzenie instytucji z
prestiżu, jaki osiągał nawet oficer rezerwy w życiu cywilnym epoki
Bismarcka i
Wilhelma II – było największym psychologicznym zwycięstwem pruskiego
militaryzmu w drugiej połowie XIX w. Zapewniło ono nie tylko dalsze
kierowanie
korpusem oficerskim wedle wypróbowanych wzorów
konserwatywnych, lecz także
umocnienie jego wpływów i prestiżu w całym społeczeństwie. Kasta
oficerska
„pozostała do końca monarchii wcieleniem pruskiego stylu życia”, a
wspólnota
korpusu oficerskiego pozostawała zamkniętą wyspą w społeczeństwie.
Nawet oficer
rezerwy „nigdy juz całkowicie nie wracał do życia cywilnego.””
„Przez niemieckie życie towarzyskie i
społeczne końca XIX w. kroczył pruski podporucznik gwardii wedle
znanego
określenia jak młody bóg; burżuazyjnemu podporucznikowi rezerwy
przypadała w
tej sytuacji przynajmniej rola półboga. W swoim środowisku był
on jednak na
wysokim piedestale i korzystał z wszelkich blasków prestiżu,
jakie były
udziałem kasty wojskowej.”
Garnizony armii stacjonowały we wszystkich prawie granicznych względnie ważnych z punktu widzenia strategicznego ośrodkach miejskich cesarstwa, a śladami ich obecności – z upływem czasu zanikającymi - są pozostałości koszar poszczególnych rodzajów broni. Nie będzie błędem stwierdzenie, że zawodowe życie Kazimierza upływało w podobnych murach oraz na poligonach i placach ćwiczeń. Nie wiadomo jednak nawet, w jakim rodzaju broni służył, ale znając pruską politykę narodowościową można przyjąć, że była to piechota, w której siłą rzeczy ginął w tłumie rdzennych Niemców.
Niewątpliwie miał inklinacje literackie był, bowiem chyba udanym, jako że wydawanym, tłumaczem historycznej literatury polskiej na język niemiecki. Dr. Stanisław Karwowski w tomie I swego dwutomowego opracowania pt. „HISTORIA WIELKIEGO KSIĘSTWA POZNAŃSKIEGO; lata 1815 – 1852” podaje, że wspomnienia Józefa Goetzendorf – Grabowskiego herbu Zbiświcz, syna Adama starosty lipieńskiego, szambelana i generała majora wojsk koronnych z Ludwiki z Turnów, urodzonego w 1791. roku, adiutanta generała Sokolnickiego, a pod koniec kampanii 1812. r. powołanego do sztabu głównego cesarza Napoleona, wydane w 1905. r. w Warszawie przez Wacława Gąsiorowskiego, przetłumaczył na niemiecki major Kazimierz von der Osten Sacken. Zostały one wydane w Berlinie w 1910. roku. Dla porządku należy powiedzieć, że Józef Grabowski, o którym wyżej mowa był jedynie imiennikiem Józefa wymienianego w naszej historii rodzinnej, syna Doroty i Stanisława Goetzendorf-Grabowskich. Dalej: w książce autorstwa D. Chłapowskiego pt. „Chłapowscy. Kronika rodzinna” wydanej w Warszawie w 1998., na stronie 60. autor podaje, że pamiętniki Generała Barona Dezyderego Chłapowskiego o tytule:
„Als
Ordonnanzoffizier Napoleons in den Kriegen
1806 bis 1813 Erinnerungen von
General Baron Dezydery Chłapowski.“
przetłumaczył na niemiecki Kazimierz von der Osten – Sacken, major w czynnej służbie w 1910. roku. Książka wydana została w Berlinie przez Karl’a Siegismund’a.
Obydwie te pozycje znajdują się w zasobach obecnej Biblioteki Polskiej Akademii Nauk w Gdańsku, która powstała na bazie dawnej Biblioteki Senatu Gdańskiego. Niewykluczone, że jego działalność translatorska była obszerniejsza, ale potwierdzenie tego przypuszczenia można by znaleźć wyłącznie w katalogach bibliotek niemieckich.
Z jego „Kroniki” wiadomo, że 11.10.1884. ożenił się – przypuszczalnie w Hanowerze - z Martą Fryderyką Augustą Poten, urodzoną 06.05.1864. w Mohrungen [Morągu]. Kazimierz miał wówczas 35 lat, zaś Marta 20. Oboje, więc byli w kwiecie wieku, a jednak dzieci z tego małżeństwa się nie narodziły. Nic bliższego o Marcie nie wiadomo, tak zresztą jak i o samym Kazimierzu wszystkie wiadomości są jedynie wycinkowe, lub opierają się na domysłach. Przyczynę upatruję w oddaleniu od rodziny pozostałej w kraju i oderwaniu od spraw codziennych, którymi ona żyła.
Znamienne jest, że w 1910., a więc po około 40. latach spędzonych w armii Kazimierz był tylko majorem. Może to świadczyć, albo o jego miernych kwalifikacjach, jako wojskowego, albo może też być dowodem na wstrzymywanie awansów dla obcego narodowościowo oficera. Niewątpliwie pomocne w jego karierze było noszone nazwisko, przeszkodą jednak – wobec obowiązującego w korpusie oficerskim protestantyzmu – wyznanie katolickie, a choćby z rodzinnej historii wiadomo, że w sprawach wiary trącał dewocją. Nie sądzę, abyśmy kiedykolwiek poznali prawdę w tej materii. Niewiadomym jest również jego udział w I. wojnie światowej; w chwili jej wybuchu zbliżał się do wieku 65., który wówczas, jak wiemy to z życiorysu jego brata Stanisława, uchodził za podeszły, ale wobec mobilizacji przez Rzeszę wszystkich sił militarnych, mógł ewentualnie służyć jeszcze na tyłach szkoląc rekrutów w ośrodku zapasowym swej jednostki. Wiadomo jedynie, że z chwilą przejścia na emeryturę mianowany został na stopień podpułkownika.
Fakt, że mimo odzyskania przez Polskę niepodległości pozostał do końca życia w Hanowerze świadczyć może (lecz oczywiście nie musi) o wzrośnięciu w środowisko niemieckie swoje i swej żony.
Zmarł 11.10.1921. roku w Hannoverze i tam przypuszczalnie został pochowany. Wiemy o tym z nekrologu, który ukazał się w „DZIENNIKU POZNAŃSKIM” nr. 222 w środę 19. października 1921. roku , o następującej treści:
„Dnia
11 b.m. rozstał się z tym światem w Hanowerze
nasz
najdroższy
brat, szwagier, stryj i wuj ś.p.
Kazimierz
Osten – Sacken
b.
podpułkownik wojsk niemieckich
o czem donosi
w ciężkim smutku pogrążona
Rodzina
Nabożeństwo żałobne odbędzie się w dniu
3.XI
o
godz. 9 w kościele św. Marcina”
Losów wdowy po Kazimierzu nie znamy; nie utrzymywała ona prawdopodobnie żadnych kontaktów z polską gałęzią rodziny, a w każdym bądź razie w dostępnych, lecz niestety nielicznych dokumentach rodzinnych, nie ma po nich śladu. W kwestii aktu małżeństwa Kazimierza i Marty oraz aktów ich zgonu niezbędne jest przeprowadzenie kwerendy w Urzędzie Stanu Cywilnego [Standes- amt] w Hannoverze.
LUCJAN TADEUSZ
LONGIN KOD: IX.4.
é
13.12.1857. - †
30.03.1920.
Lucjan Tadeusz był najmłodszym synem Longina Franciszka i Malwiny z Trelewskich. Był moim dziadkiem, którego nigdy nie poznałem, tak samo zresztą jak wszyscy jego wnukowie. Urodził się w Gnieźnie w dniu 13.12.1857., a jego metryka znajduje się w ARCHIWUM ARCHIDIECEZ-JALNYM w Gnieźnie w zespole 59. sygn. 17., natomiast cytowany niżej tekst - różniący się nieistotnymi szczegółami (numer porządkowy wpisu) - pochodzi z duplikatu sporządzonego przez parafię dla władz cywilnych i znajduje się w ARCHIWUM PAŃSTWOWYM w Poznaniu w tomie:
„Zespół
: Gniezno – parafia św.
Trójcy
Sygnatura
: Mikrofilm 0-5639 – 0-5670
Akta urodzeń 1857
„Numerus
: 113
[Pozycja]
Annus et mensis
nativitatis
: 1857 Decembris
[Rok i miesiąc narodzin] : Grudzień 1857
Dies nativitatis
: 13
[Dzień narodzin]
Locus
nativitatis
: Gnesna
[Miejsce narodzin] : Gniezno
Annus et mensis
Babtismi infantis
: 1857 Decembris
[Rok i miesiąc chrztu dziecka] : Grudzień 1857
Dies babtismi
infantis
: 31
[Dzień chrztu dziecka]
Nomen
: Lucianus
[Imię]
: Lucjan
Nomen et cognomen Sacerdotis Bab-
tismum
Administrantis
: Lniski
[Imię i nazwisko księdza dopełniają-
cego ceremonii chrztu]
Nomen et cognomen:
[Imię i nazwisko]
Patris
: Longinus de Osten
[Ojca]
Matris
: Malwina de Trelewska
[Matki]
Religio patris et matris
: Cathol.
[Wyznanie ojca i matki] : katolicy
Conditio et
professio patris
: Judex Judicii Gnesna
[Stan i zawód ojca] : Sędzia sądu w Gnieźnie
Nomen et cognomen Patrinorum : Apolinary
de Trelewski Assessor Judicii
[Imiona
i nazwiska rodziców
Magdalena
de Potrykowska”
chrzestnych]
Dzieciństwo Lucjana upływało z pewnością utartym trybem i w odpowiednim wieku zaczął w Gnieźnie uczęszczać do szkoły. Faktu śmierci matki w marcu 1859. roku kiedy miał niespełna 1,5 roku przypuszczalnie nawet w późniejszych latach nie pamiętał, w każdym bądź razie dalsze jego wychowanie i dorastanie odbywało się pod opieka ciotek, o których z olbrzymią wdzięcznością pisze jego najstarszy brat Kazimierz, który to ustęp należy w tym miejscu zacytować:
„ Zostaliśmy rodzeństwo
jako drobna dziatwa, ale ciężkiej tej straty nie tak bardzo jak inne
dzieci
uczuliśmy. Bo obydwie ciotki nasze tak serdeczną miłością i
troskliwością
prawdziwie macierzyńską nas otoczyły, że lepiej by i najczulsza matka
nie
potrafiła. Najprzód zajmowała się nami Ciocia Frandzia, potem po
śmierci
Babulki – Florentyna, która z najtroskliwszą opieką z zupełnem
zaparciem się
siebie i poświęceniem nas wszystkich wychowała.
Obie ciotki były kobiety święte poświęceniem
i najserdeczniejszem przywiązaniem, tak, że póki życia pamięć
ich serdeczną
miłością, czcią i wdzięcznością otaczać winniśmy.”
Koligacje rodzinne z roztaczającymi opiekę nad osieroconymi dziećmi „babulką” i ciotkami, zostały szczegółowo wyjaśnione w opisie życia Longina Franciszka; tutaj wystarczy powiedzieć, że „babulka”, to Józefa Trelewska z Frezerów, czyli babka po kądzieli, zaś Franciszka i Florentyna, to siostry zmarłej Malwiny.
Nie wiadomo, jaki wpływ na wychowanie Lucjana miał krótkotrwały związek jego ojca z Emilią z Jachimowiczów, ale można mniemać, że w opisywanej przez Kazimierza sytuacji, niewielki.
Mając 13. lat przystąpił do pierwszej komunii. Mimo dwóch wojen światowych, niezliczonej ilości przeprowadzek oraz upływu od tego dnia 150. lat, przedziwnym zbiegiem okoliczności zachowała się w mocno przetrzebionych dokumentach rodzinnych pamiątka jego 1. komunii, którą jako rzadkość warto chyba zaprezentować, dlatego została dołączona do jego akt osobistych pod numerem 4.
Z dokumentów archiwalnych Uniwersytetu Wrocławskiego wynika, że maturę zdał w Gnieźnie, choć co dziwne nie wymienia go, jako absolwenta w swej pracy „Gniezno” Stanisław Karwowski, przy czym nie można tego uznać za pomyłkę, bowiem wymienia jego obu starszych braci. Nie figuruje również w wykazie absolwentów Liceum Św. Marii Magdaleny w Poznaniu. Należy to z pewnością zbadać, gdyż istnieje możliwość, że maturę zdał we Wrocławiu, rezygnując w Gnieźnie z ostatniej klasy, jak to w owym czasie często robili jego rówieśnicy. Ze studenckiego okresu jego życia nie zachowały się również żadne wiadomości. Natomiast z jego wieku w dniu immatrykulacji (03.11.1884.), a miał wówczas prawie 27 lat, można jedynie domniemywać, że w okresie pomiędzy maturą nawet, jeżeli nauka w szkole średniej była przedłużona o powtarzane klasy, a rozpoczęciem studiów wyższych, przypuszczalnie praktykował w wybranym przez ojca zawodzie, a w każdym razie pracował zarobkowo. Należy, bowiem uznać za pewnik, że w jego domu rodzinnym nie było miejsca dla próżniaków. Z dokumentacji uniwersyteckiej, w której mowa o szczególnym trybie immatrykulacji, można również wnioskować, że studia odbył eksternistycznie, a w każdym razie w tempie przyspieszonym, co by pośrednio poświadczało wiedzę farmaceutyczną Lucjana nabytą w drodze praktyki.
Niewątpliwie w okresie nauki szkolnej, poprzedzającej studia, w ramach „pracy organicznej”, pobierał lekcje nie tylko z języka i literatury polskiej, ale dość gruntownie - na poziomie ówczesnego wiedzy – musiał również zapoznać się z historią ojczystą. Świadczy o tym jego zaangażowanie się w działalność Towarzystwa Literacko - Słowiańskiego we Wrocławiu, o czym pośrednio dowiedzieć się można z książki autorstwa E. Achramowicza i T. Żabskiego pt. „Towarzystwo Literacko - Słowiańskie we Wrocławiu 1836 – 1886”, z której istotne wypisy należy przytoczyć:
str. 339
„Jako ostatni etap działalności TLS wyróżnić
można okres od początku roku 1880 do rozwiązania wszystkich polskich
towarzystw
akademickich w państwie pruskim w lipcu 1886.”
str. 349
„Pojawienie się sporej (siedmioosobowej)
grupki farmaceutów łatwo wyjaśnić w związku z rozwojem tego
kierunku studiów na
wszechnicy wrocławskiej.”
str. 352
„Po długim dość okresie małej liczebności
TLS z początkiem roku 1885 ilość członków gwałtownie wzrosła (z
19 aż do 48), w
semestrze letnim 1885 osiągnęła zaś stan najwyższy prawie w historii
organizacji (51 członków).”
str. 367
„W „„Dzienniku Poznańskim”” z
6 lipca (nr.
150)[1886. roku] czytamy:
„„Dnia 3 bm o godzinie 7 wieczorem zostały
rozwiązane wszystkie towarzystwa akademickie polskie we Wrocławiu, jako
to:
Czytelnia, Towarzystwo Literacko – Słowiańskie, Towarzystwo Medyczne,
Kółko
Towarzyskie, Kółko Filozoficzne, Towarzystwo Hozjusza i
Towarzystwo
Górnoszląskie. Równocześnie zabroniono wstępować do
towarzystw polskich
stojących poza obrębem Uniwersytetu i zakładać nowe pod karą relegacji.
Tak
więc i w Wrocławiu mimo opozycji rektora i senatu akademickiego
wszystkie
towarzystwa akademickie rozwiązano. Z tych Towarzystwo Literacko –
Słowiańskie
trwało przeszło 50 lat, a nigdy nie zasłużyło na jaką bądź naganę ze
strony
Uniwersytetu.”
str. 447
„Spis członków Towarzystwa Literacko –
Słowiańskiego” - w pozycji 890 figuruje:
„Osten
Łucjan 1885 – 1886”
Trudno dzisiaj wyrokować o poziomie ówczesnych opracowań literackich, nie znając ich treści ani formy. Nie musiały być wysokich lotów, bowiem z całego okresu działalności Towarzystwa nie dotarły do nas żadne utwory. Oczywiście nie poziom był w nich istotny, najważniejszym był udział w zebraniach wyłącznie Polaków z jedynym swobodnie używanym językiem – polskim.
W tym miejscu wypada omówić zarys zasad „pracy organicznej”, pojęcia nagminnie używanego przy omawianiu okresu zaboru pruskiego, lecz niezmiernie rzadko definiowanego z uwagi na jego wszechogarniający charakter. Profesor W. Jakóbczyk w II tomie swej pracy pt. „STUDIA NAD DZIEJAMI WIELKOPOLSKI W XIX w.” pisze na ten temat, następująco:
„Na początku omawianego okresu [mowa o
latach 1850-1890] publicyści w Poznańskiem
używali terminu „prace organiczne” na oznaczenie szerokiego zakresu nie
tylko
ekonomicznej, lecz także i kulturalnej działalności organizacyjnej bądź
zbiorowo zorganizowanej. Zawierało się w tym terminie nie samo hasło:
„bogaćcie
się”, ale również: „pracujcie i oświecajcie się”. Więcej:
brońcie się w sposób
zorganizowany przed zaborcą. Już bowiem w okresie Związku
Północnoniemieckiego
poznański naczelny prezes von Horn podjął za przykładem Flottwella
akcję
germanizacji prowincji. Poznano się wtedy dobrze na tendencjach
rozwojowych
pruskiej polityki, tak administracyjnej, jak ludnościowej i
ekonomicznej i
wezwano społeczeństwo do wytworzenia „wielkiego warsztatu
moralno-narodowego,
który by funkcjonując trwale, zastępował ubytek ludzi [...],
szerzył oświatę
narodową, podnosił wreszcie i pomnażał dobrobyt narodowy”. Właśnie
„prace
organiczne” i instytucje narodowe miały być „dźwignią utrzymania
ubezpieczenia
naszego żywiołu narodowego”.
i dalej:
„A ten nieszczęśliwy naród, usilnie
eksploatowany przez pruski fiskus, płacący również na
kolonizację i zwrócone przeciw
sobie szkolnictwo, musiał sie zdobyć także na własne, rozliczane
„narodowe
podatki”. Nadmiar koniecznych ofiar na cele „narodowe” powodował, że
wszystkie
te instytucje czy związki chronicznie finansowo niedomagały. Na zbyt
małą
liczbę ludzi zamożnych i ofiarnych przypadała zbyt wielka liczba
biednego
chłopstwa, proletariatu rolnego i drobnomieszczaństwa. Gdy dodamy do
tego
ciągły, na każdym kroku odczuwany ucisk
narodowy, wtedy nie zdziwi nas, że „katechizm obowiązków
narodowych”, czy też
„kodeks patriotyzmu”, miał dość szeroki zakres i wyglądał - pozornie – prozaicznie:
„A
ciężko grzeszy przeciw swemu narodowi, kto, czy pan czy chłop,
sprzedaje ziemię
obcym, aby powoli zmarniała jego rodzina, ciężko grzeszy, kto pije, czy
wino
czy wódkę, gra w karty, trwoni majątek, żyje nad możność,
bankrutuje; ciężko
grzeszy, kto nie pracuje, lecz próżnuje, kto nie stara sie o
wykształcenie
dzieci i swoje, bądź to w naukach, bądź w gospodarstwie, bądź w
rzemiośle lub
czymkolwiek bądź [...], kto nie zna i nie pielęgnuje dziejów
polskich, dzieł
pisarzy polskich, języka polskiego, obyczajów i zwyczajów
polskich, kto nie
chodzi w szatach kroju polskiego [...], kto braci swych niżej stojących
wykształceniem lub mieniem nie kocha całym sercem, nie poświęca im
znaczną
część swego większego wykształcenia, swego większego mienia [...], kto
tylko
dba o siebie, a nie o naród cały, jego honor, jego sławę, jego
dobre imię i
szczęście jego ...” [artykuł z 1876.]
Należy
mniemać, że nawyk samo dokształcania i utrwalania polskości był w tej
młodzieży
wręcz zaprogramowany przez wychowanie domowe i nie wymagał stałego
dozoru i
zachęt osób starszych. Trzeba również pamiętać, że
stanowili oni już drugie
pokolenie wychowane i dorastające w niewoli i należy sądzić, że przymus
patriotycznych zwyczajów mieli we krwi.
Lucjan zakończył studia w dniu 01.03. 1886, roku i niewątpliwie powrócił do Gniezna. Nie mamy o tym okresie jego życia wiadomości należy jednak sądzić, że mając przyrzeczenie ojca o finansowej pomocy w zakupie apteki, rozglądał się za wyborem właściwego obiektu. Jednocześnie biorąc pod uwagę ówczesne rozmiary Gniezna i ilość jego mieszkańców, można być pewnym, że dokonał już wówczas wyboru przyszłej żony i jedynie czekał na samodzielność finansową, aby móc się ożenić. Wybranką była Jadwiga Kugler, córka Klemensa i Florentyny z Ostoja-Alkiewiczów, właścicieli apteki położonej w najbardziej reprezentacyjnym miejscu Gniezna, bowiem na rogu Rynku i ulicy Farnej. Rodzina Kuglerów należała do grona mieszczan gnieźnieńskich, od co najmniej połowy XVIII. wieku; prowadzoną przez Klemensa Kuglera aptekę nabył jego dziad od Kapituły w 1781. roku. Partia była, więc wręcz wymarzona, łącząc profesjonalizm teścia z uczuciem Lucjana, nie wspominając o posagu, który niewątpliwie była znaczny w skali Gniezna. Moja babcia Jadwiga urodziła się, więc w Gnieźnie, a jej akt urodzenia przechowywany w ARCHIWUM ARCHIDIECEZJALNYM w Gnieźnie przedstawia się następująco:
Zespół
:
59.,Gniezno – Fara
Sygnatura
: 17
Księga
:
Liber Baptisatorum
1854
– 1874
Karta
: 350
„No
:
140
[Pozycja]
Annus et Mensis Nativitatis
: 1869 Octobris
[Rok i miesiąc urodzenia] : Październik 1869
Dies
: 14
[Dzień]
Puellae legitimi : 55 [kolejny numer legalnie urodzonej dziewczynki]
Locus Nativitatis
: Gnesnae,
Ul. Tumska
[Miejsce urodzenia]
Annus et Mensis Babtismi
:
1869 Novemb.
[Rok i miesiąc chrztu]
Dies
: 14
Nomen Infantis
: Hedvigis
[Imię dziecka] : Jadwiga
Nomen et Cognomen Sacerdatio
bap-
tismum andministrantis
: X. Trawicki
[Nazwisko i imię księdza udzielające-
go chrztu]
Nomen et Cognomen
[Nazwiska i imiona]
Patris
: Clemens
Kugler
[Ojca]
Matris
: Florentina Alkiewicz
[Matki]
Religio
Patris
: Cath.
Matris
: Cath.
Conditio et professio Patris
: apothecarius
[Stan i zawód ojca] : aptekarz
Nomen et Cognomen
Patrinorum
: Joannes Kugler
[Nazwiska
i imiona rodziców chrzest.] Margaritha Alkiewicz
Oryginał aktu różni się z niewiadomych powodów od duplikatu (także w aktach osobistych Lucjana i Jadwigi) sporządzonego dla władz świeckich, osobami rodziców chrzestnych, ale nie ma to w chwili obecnej żadnego znaczenia.
Można przypuszczać na granicy pewności, że dzieciństwo i młodość Jadwigi upłynęły w Gnieźnie i nie różniły się niczym od sposobu wychowania innych panienek z bliźniaczych domów, kładąc akcent w ich wykształceniu na przygotowaniu do samodzielnego prowadzenia i zarządzania własnym ogniskiem domowym.
Starania Lucjana zostały uwieńczone powodzeniem i dnia 07. września 1887. roku, nabył on aptekę położoną w Witkowie od Bronisława Sikorskiego i jego żony Teofili z domu Latanowicz. Akt tego zakupu, spisany przez notariusza gnieźnieńskiego Mieczysława Kruathofera ocalał i został dołączony do akt osobistych Lucjana.
„Dziennik Poznański” w środę, 30. listopada 1887. roku zamieścił następujące ogłoszenie:
„ – Aptekarz p. Lucyan Osten – Sacken, który nabył aptekę
w Witkowie
otrzymał
od rejencyj
pozwolenie na dalsze prowadzenie apteki.
Tym samym zanikły ostatnie formalne przeszkody w zawarciu małżeństwa z Jadwigą. Ślub odbył się oczywiście w Gnieźnie, cywilny w dniu 09.02.1888. z którego akt ma następującą postać:
Pozycja: Nr
23
Gniezno
dnia 09 lutego 1888 roku.
Przed
niżej podpisanym urzędnikiem Stanu Cywilnego
stawili się dzisiaj
w
celu zawarcia małżeństwa:
1.
Aptekarz Pan Lucjan von der Osten - Sacken,
osobiście mnie znany, wyznania
katolickiego, urodzony 13 grudnia 1857 roku w Gnieźnie, powiat Gniezno,
zamieszkały w
Witkowie, syn radcy sądowego Longina von der Osten - Sacken z Gniezna i
jego
zmarłej żony Malwiny z domu Trelewskiej.
2..
Panna
Jadwiga
Kugler, osobiście mnie znana, wyznania katolickiego, urodzona dnia 14
października 1869 roku w Gnieźnie, zamieszkała w Gnieźnie, córka
aptekarza Klemensa i Florentyny z
domu von Alkiewicz - Kugler jego żony zamieszkałej w Gnieźnie.
Jako
świadkowie stawili się i byli obecni:
3. Radca sądowy Pan Longin von der
Osten - Sacken, osobiście
mnie znany,
w wieku 71
lat, zamieszkały w Gnieźnie.
4.
Pan
burmistrz Franciszek Machatius, osobiście
mnie znany w wieku55
lat, zamieszkały w Gnieźnie.
Urzędnik
stanu cywilnego w obecności świadków zadał
osobno każdemu z
narzeczonych pytanie czy zamierza dobrowolnie wstąpić w związek
małżeński. Gdy
narzeczeni odpowiedzieli na to pytanie twierdząco, wówczas urzędnik stanu
cywilnego orzekł,
iż na mocy obowiązującego prawa stanowią odtąd prawomocnie skojarzony
związek
małżeński.
Po
przeczytaniu zatwierdzili i
podpisali:
(-)
Lucjan von der Osten - Sacken
(-)
Jadwiga von der Osten - Sacken
urodzona Kugler
(-)
Longin von der Osten - Sacken
(-)
Franciszek Machatius
URZĘDNIK STANU CYWILNEGO
(-) I.W.
Heitner
W mojej
obecności jako uwierzytelniającego
urzędnika zostało poświadczone
w Gnieźnie dnia 09 lutego 1888 roku
URZĘDNIK
STANU CYWILNEGO
(-)
I.V.E. Wollenberg”
i przechowywany
jest w Archiwum Państwowym w Poznaniu w tomie
USC Gniezno – miasto
oraz kościelny przechowywany w ARCHIWUM
ARCHIDIECEZJALNYM w Gnieźnie,
sygn.
59-21d., w kościele farnym w dniu 12.02.1888. roku,
który ma z kolei
treść:
„Numerus
: 16
[Kolejna pozycja]
Dies et mensis
copulatorum
: 12 Februarius 1888
[Dzień i miesiąc ślubu] : 12 luty 1888.
Nomen
sacerdotis benedicentis
matrimonium
: X. Sołtysiński
[Dane księdza udzielajacego
ślubu]
Nomen et Cognomen
Copulatorum
:
Lucianus von der Osten – Sacken
[Imiona
i nazwiska ślubujących] apothecarius
ex Witkowo et Hedvigis
Kugler virgo – apothecarii filia
Gnesnae
copulati sunt in ecclesia SSS
Trinitas
Aetas - sponsi
:
30
[Wiek] [pana młodego]
sponsae
: 18
[panny młodej]
Religio
sponsi
: Cath.
sponsae
: Cath.
Nomen et Cognomen Parentum
[Imiona i nazwiska
rodziców zaślubionych]
sponsi
:
Longinus radzca sądu + Malwina de gente de Trelewska
[pana młodego]
sponsae
: Clemens apothecarius
[panny młodej] Florentina de
gente
Alkiewicz
Nomen, Cognomen ars et condi-
tio vitae adstantium testum :
Casimirus v. der Osten – Sacken
capitanus artileriae et
[Imiona,
nazwiska, zawód
Stanislaus
v. der Osten – Sacken król. budowniczy
i
pozycja społeczna świadków]
Warto zwrócić uwagę na osobę świadka ślubu cywilnego, Franciszka Machatiusa, który w owym czasie pełnił w Gnieźnie obowiązki burmistrza, a więc można go uznać za najważniejszą osobę miejską uczestniczącą w uroczystości na zasadzie współczesnego nam VIP-a. Godny uwagi jest równie wiek panny młodej, która w dniu ślubu niewiele przekroczyła 18. rok życia.
O uroczystości nie omieszkał poinformować w rubryce: „WIADOMOŚCI MIEJSCOWE I POTOCZNE”, „Dziennik Poznański” w środę, dnia 15 lutego 1888., następującym komunikatem:
„- Ślub. W dniu
12 t.m. pobłogosławiony został związek małżeński pomiędzy p. L u c y a n e m O s t
e n e m, aptekarzem z Witkowa, synem p. radcy Ostena z Gniezna, a panną
J a d w
i g ą K u g l e r, córką p.
Klemensa
Kuglera, aptekarza z Gniezna. Aktu ślubnego dokonał w kościele św.
Trójcy
proboszcz miejscowy ks. Sołtysinski.”
Wraz
z końcem uroczystości weselnych skończył się też czas „beztroskiej
młodości” i
młoda para wkroczyła na drogę szarej codzienności, upływającej w
stosunkowo
małym i skromnym domku, w którym równocześnie mieściła
się i apteka i witkowska
rzeczywistość.
Wiemy,
że spędzili tam trzynaście lat, w trakcie których urodziło im
się czworo
dzieci, a to według starszeństwa: Kazimierz Wojciech, Maria Wacława,
Lucjan
Wiktor i Stanisław Klemens. Ostatni, Antoni Marian - mój ojciec,
urodził się
już w Poznaniu, po przenosinach rodziny do tego miasta.
Historia
Witkowa i jego okolic jest wyjątkowo słabo opracowana w okresie 1888 –
1900. w
aspekcie „pracy organicznej”, toteż możemy jedynie przypuszczać, że
Lucjan
współdziałał w tworzeniu bibliotek Towarzystwa Czytelni
Ludowych, a na pewno
zajmował się również „tężyzną fizyczną” młodzieży, bowiem w
Poznaniu wszedł do
zarządu organizacji „Sokoła”, o czym dalej będzie jeszcze mowa, zaś w
Witkowie
założył jego koło, czy jak wówczas mówiono – gniazdo. Lecz przypuszczalnie najważniejszą jego
inicjatywą
– oprócz oczywiście prowadzenia apteki - było
współtworzenie Banku Ludowego w
ramach działalności księży Szamarzewskiego i Wawrzyniaka, o czym
wiadomo jednak
głównie z pośmiertnych wspomnień oraz listu Andrzeja
Osten-Sacken (KOD: XI.) do
naszego kuzyna – z tego samego pokolenia - Stanisława (list w aktach
osobistych). Wspomina o tym również mimochodem Stanisław
Karwowski w swej „HISTORII
WIELKIEGO KSIĘSTWA POZNAŃSKIEGO” (tom III, str. 129/130) przy
okazji
omawiania organizacji „Sokoła”, ale nie podaje rzecz jasna żadnych
szczegółów. Próby
zdobycie bliższych wiadomości na ten temat w literaturze przedmiotu nie
powiodły
się, za wyjątkiem ogólnej wiadomości o utworzenia w 1888. roku
spółki
pożyczkowej w oparciu o wiadomości zawarte w książce Władysława
Tomaszewskiego
pt. „PÓŁ
WIEKU POLSKICH SPÓŁEK ZAROBKOWYCH I GOSPODARCZYCH W W. KS.
POZNAŃSKIEM, PRUSACH
ZACHODNICH I NA GÓRNYM ŚLĄSKU”; wyd. własne
autora, Poznań 1912., w której zawarte są – na stronie 94 -
następujące informacje:
„Liczba
Spółek w r. 1888 wynosiła 77
a zatem była tylko o 4 wyższa niż w roku poprzednim.
Wszystkie
Spółki były pożyczkowymi. W
roku 1888 powstały Spółki w Brodowie, Witkowie i w Zaniemyślu
oraz Kasa
Wzajemnej Pomocy w Poznaniu.”
Z
tego samego źródła wiadomo, że Spółka Pożyczkowa z
Witkowa w 1889, roku
wstąpiła do Komitetu Związku Spółek Zarobkowych i że z czasem
przekształciła
się w Bank Ludowy w Witkowie; w 1911. liczyła 906. członków.
Rzecz jasna,
udział Lucjana w jej organizacji i piecza w okresie początkowym nad jej
rozruchem odbywały się społecznie, bez pobierania jakiegokolwiek
wynagrodzenia.
Była to jednak szkoła bankowości prowadzona na „żywym organizmie”, w
której każda
pomyłka względnie błędna decyzja miała określone skutki finansowe dla
całokształtu działalności. Fakt, że przetrwała najlepiej świadczy o
umiejętnym
jej prowadzeniu. Nie wydaje się możliwe, aby Lucjan nie praktykował
uprzednio w
tego rodzaju przedsięwzięciach. Innym aspektem tej sprawy jest fakt
osadzenia
Lucjana wśród społeczności polskiej Witkowa, która
obdarzyła go zaufaniem
niezbędnym do powierzenia nowo tworzonej organizacji swoich – nawet
niewielkich
pieniędzy. W małych miejscowościach, w których wszyscy
wszystkich znają jest to
bardzo trudne i nasuwa przypuszczenie o uprzednich kontaktach Lucjana z
Witkowem.
Należy
również sądzić, że Lucjan mimo licznych zajęć, śledził pilnie
wydarzenia
poznańskie planując prawdopodobnie przeniesienie się – prędzej czy
później - do
stolicy Księstwa, szczególnie po śmierci swego ojca,
która nastąpiła jak wiadomo
w czerwcu 1891.
Narazie
jednak, aby nie być posądzonym o spekulacyjny handel apteką i aby
spłacić
przypuszczalne długi związane z jej nabyciem, musiał wytrwać w jej
prowadzeniu.
Dzieci
podrastały i przypuszczalnie rozpoczęły naukę w szkole podstawowej w
Witkowie.
Losy ich przyszłej edukacji mogły być też jedną z przyczyn decyzji o
przenosinach do Poznania. Nieznana jest dokładna data przeprowadzki
rodziny;
wiadomo jedynie z książki Leonarda Kostrzeńskiego pt. „MATERIAŁY DO HISTORII APTEK WIELKOPOLSKICH”
(T. II, str. 242), że sprzedaż apteki nastąpiła około 1898. roku,
bowiem po nakreśleniu
rysu historycznego apteki w Witkowie, autor podaje jej kolejnych
właścicieli:
„1863 Janusz Gustaw.
(1855).
1874 Sikorski Bronisław.
(1870).
1889 L. v. d. Osten-Sacken. (1886).
1902 Ruszczyński Bronisł. (1898) cena 129.000 mk.“
Daty na wstępie mają
oznaczać rok rozpoczęcia działalności, zaś w
nawiasach rok zakupienia apteki, ale jak wiadomo z załączonych
materiałów,
Lucjan aptekę kupił w początkach września1887. roku, a zezwolenie na
jej dalsze
prowadzenie uzyskał w końcu listopada tego samego roku, z tego względu
przynajmniej w odniesieniu do Lucjana należy podane przez autora daty
traktować,
jako orientacyjne. Można w tej sytuacji jedynie poprzestać na
stwierdzeniu, że
apteka w Witkowie została sprzedana około roku 1900. zaś w 1901. (z
życiorysu
syna Antoniego) rodzina dokonała przeprowadzki do Poznania. Nie jest
również
wykluczona sytuacja, w której Lucjan przebywał początkowo sam w
Poznaniu, a
dzieci kończyły rok szkolny i dopiero później nastąpiło
połączenie rodziny w
Poznaniu. Z Ksiąg Adresowych {Adressbuch der
Provinzial-Hauptstadt Posen}
miasta wiadomo, że w latach 1903 – 1906 rodzina mieszkała przy ulicy
Ogrodowej.
Nim to jednak nastąpiło, Lucjan w lutym 1895. roku został wybrany do
Zarządu
Sokolstwa; oto jak przedstawia tę sprawę Stanisław Karwowski w II.
tomie swej
„HISTORII WIELKIEGO KSIĘSTWA POZNAŃSKIEGO”, wydanym w Poznaniu
w 1919.
roku, na stronie 404:
„ S O K O Ł Y
W r. 1884
zawiązało się w Inowrocławiu pierwsze Towarzystwo
gimnastyczne Sokół na wzór Sokołów w Czechach i
Galicyi celem fizycznego
wychowania młodzieży męskiej i żeńskiej. W blisko dwa lata
później, dnia 2
czerwca 1886 r. powstało za pochopem danym przez Ignacego
Andrzejewskiego, nowe
gniazdo w Poznaniu i odtąd szybko szerzyły się gniazda sokole w W.
Księstwie
Poznańskiem, które za pochopem Sokoła inowrocławskiego połączyły
się 29 lipca
1893 r. w Związek Sokolstwa wielkopolskiego później nazwany
Związkiem Sokołów
polskich w państwie niemieckim. Do wydziału wybrani zostali: dr.
Józef
Krzymiński z Inowrocławia jako prezes, mecenas Bernard Chrzanowski
wielce
zasłużony prezes gniazda poznańskiego, dr. Karchowski, Wiktor Gładysz,
nauczyciel gimnastyki, Teofil Preis, dr. Drobnik z Poznania i Kaźmierz
Gącerzewicz
z Bydgoszczy. Główne prezydium przeniesiono 1895 r. do Poznania
i wybrano w
lutym t.r. prezesem Bernarda Chrzanowskiego, wiceprezesem Władysława
Rabskiego,
drugim wiceprezesem A. Nowickiego z Ostrowa, sekretarzem Walerego
Łebińskiego,
skarbnikiem Teofila Preissa, naczelnikiem Wiktora Gładysza, radnymi dr.
Bolesława Krysiewicza, Jana Zabłockiego, Lucyana Ostena z Witkowa i
Kazimierza
Gącerzewicza z Bydgoszczy.
Od samego
początku wielkie trudności stawiały Sokołom
polskim władze pruskie; zabraniano zabaw pod gołym niebem, połączonych
z
ćwiczeniami gimnastycznymi, odbywania pochodów, urządzania
zlotów, noszenia
uroczystościowych mundurów sokolich ...”
Związek Sokołów
nie był jednak jedynie związkiem gimnastycznym. Jego ważną rolą była
również –
oczywiście oprócz popularyzacji i ugruntowywania polskości –
działalność
oświatowo-dokształcająca. O tej jego roli pisze z kolei Lech
Trzeciakowski w
swej książce pt. „POD PRUS-KIM ZABOREM
1850-1918” na stronie 323:
„Postępujące
procesy cywilizacyjne i nasilające sie
tendencje germanizacyjne były przyczyną powstawania nowego typu
stowarzyszeń.
Należały do nich przede wszystkim towarzystwa gimnastyczne
„Sokół”. Miały one
znaczenie nie tylko zdrowotne, ale i polityczne.
Przy
wzrastającym zainteresowaniu sportem istniało
realne niebezpieczeństwo, że młodzież polska z braku rodzimych
organizacji
wstępować będzie do niemieckich stowarzyszeń gimnastycznych
Turnverenów. Pierwsze
grupy „Sokoła” powstały w Inowrocławiu (1884), w Bydgoszczy (1885), w
Poznaniu
(1886) i w Gnieźnie (1887).
Stowarzyszenia
te obok krzewienia kultury fizycznej wiele
miejsca poświęcały pracy oświatowej, kładąc akcent na sprawach
narodowych.
Wkrótce zaczęły powstawać również kluby sportowe, jak
Klub Wioślarski w
Poznaniu (1904), Warta (1912) itd.”
Politycznie był to
okres najbardziej wyrafinowanej polityki
germanizacyjnej. Okres ten W. Jakóbczyk w II. tomie swoich „STUDIÓW NAD DZIEJAMI WIELKOPOLSKI” opisuje
następująco:
„Z
czasem – w erze hakatyzmu – dawne
prace „ organiczne” przestały wystarczać jako forma obrony uciskanego
narodu.
Nowe warunki polityczne ery imperializmu w Rzeszy zmusiły
Polaków do
wzbogacenia arsenału środków do walki o byt narodowy. Dotąd
polityka zaborcy
zakreślała granice działania dość szerokie, a Polacy wykorzystywali te
możliwości działania w całej pełni i z dużym – jak stwierdzali sami
Niemcy –
sukcesem. Gdy zaborca zaostrzył ucisk, wzmogły sie również
wysiłki obronne
Polaków, którzy w tej „defensywie” – jedynej formie
działania wobec silnego
przeciwnika – okazali się niezwyciężeni.”
Na osobie Lucjana można
prześledzić jeden z nurtów działalności
ówczesnej inteligencji wielkopolskiej. Jak dalej zostanie
wykazane, nieliczna
ilościowo jej warstwa mnożyła obejmowane stanowiska, aby objąć swoim
działaniem
wszystkie możliwe dziedziny życia społeczeństwa polskiego oraz
wszystkie jego
warstwy.
Poznańskie
zaistnienie Lucjana, było przypuszczalnie uprzednio przygotowane w
kontakcie ze
środowiskiem, które zrzeszając się utworzyło Związek Ziemian. Na
jego temat
warto przytoczyć wyjątki z trzech opracowań, jednego z epoki, drugiego
z lat
międzywojennych i trzeciego nam współczesnego. Pierwsze to
książka Władysława
Tomaszewskiego wydana nakładem autora w Poznaniu w 1912. roku
(Czcionkami
Drukarni „Praca”) pt. „PÓŁ WIEKU
POLSKICH SPÓŁEK ZAROBKOWYCH I
GOSPODARCZYCH W W. KS. POZNAŃSKIEM, PRUSACH ZACHODNICH I NA
GÓRNYM ŚLĄSKU. Ich
powstanie, organizacya i rozwój od r. 1861 – 1910”, w
której w tomie
II, na stronach 150 i 151, autor pisze:
„Kiedy w
roku 1900 w krótkim czasie
kilka większych majątków polskich przeszło w ręce Komisyi
Kolonizacyjnej,
zebrało się grono wybitniejszych obywateli ziemskich i stawiło sobie
pytanie,
czy społeczeństwo nasze zrobiło już wszystko, co jest w jego mocy, aby
zapobiedz przechodzeniu ziemi w obce ręce.
Odpowiedź
wypadła przecząco i
założono na licznem zebraniu obywatelstwa ziemskiego stowarzyszenie
jedynie
rady i pomocy. Wytknięto tej nowej instytucyi szerokie pole działania,
jako to:
kupowanie i sprzedawanie własności ziemskiej na własny lub obcy
rachunek,
wydzierżawienie majątków w całości lub parcelach oraz
administracyą i
parcelacyą.
Założone
towarzystwo miało początkowo
formę zwykłego stowarzyszenia bez praw korporacyjnych, dopiero w roku
1902
przekształcił się „Związek Ziemian” w Spółkę zapisaną z ogr.
por. [ograniczona
poręką] i tę formę zachował.
Czynność
rachunkowa Związku Ziemian
różni się w tem od czynności Banku Ziemskiego, że Bank Ziemski
przez
rozparcelowanie większego majątku zmienia w danej wsi dotychczasowy
stan
rzeczy, a Związek wziął sobie za zadanie i dwory utrzymać i włościanom
dać
ziemię.
Ratowanie
wykonuje Związek Ziemian w
rozmaity sposób, zależnie od okoliczności, a mianowicie przez
odsprzedanie
jednego folwarku, jeżeli majątek ma ich więcej, wydzierżawienie w
całości lub
parcelach, parcelacyą częściową i ogólną, wyszukanie kupca na
cały majątek, a
wreszcie przez wzięcie majątku w administracyą, którą oddaje
najbliżej
zamieszkałemu „mężowi zaufania”, których w każdym powiecie
posiada.
Dziesięcioletnia
działalność Związku
Ziemian okazała namacalnie, że powołanie do życia tej instytucyi było
konieczną
potrzebą.
W końcu
roku 1911 liczyła spółka 542 [członków] z mk. 247 439,10 wpłaconych udziałów.
Funduszu
rezerwowego posiadał Związek
Ziemian mk. 169 788,87, a depozytów mk.
2 312 322,53.”
Drugiego, zawartego w
podstawowej dla historii okresu zaboru pruskiego
dziele Stanisława Karwowskiego pod tytułem „HISTORIA
WIELKIEGO KSIĘSTWA POZNAŃSKIEGO”,
tom III – lata 1900-1914, wydanego w 1931. w Poznaniu, w której
na stronach
129/130 autor opisuje Związek Ziemian, następująco:
Już w r.
1886 zwrócił Wincenty Niemojowski ze
Śliwnik, zięć Mieczysława hr. Kwileckiego z Oporowa, w liście
otwartym uwagę
społeczeństwa polskiego
na konieczność niesienia pomocy zachwianym majątkowo obywatelom ziemskim.
Niestety, głos jego
nie znalazł wówczas posłuchu. Gdy jednak rok każdy coraz
większe czynił w naszem ziemiaństwie wyłomy, podjął myśl Niemojowskiego
dr. Tadeusz
Jackowski i za jego podnietą zawiązał się celem obmyślenia
sprawy komitet, w którego skład weszli: Henryk i Zygmunt Chłapowscy,
Krzysztof hr.
Cieszkowski, książę Zdzisław Czartoryski, dr. Tadeusz
Jackowski, dr. Teodor Kalkstein, Stanisław Łącki,
Stanisław Morawski z Jurkowa, dr. Witold Skarżyński, dr. Tadeusz
Szuldrzyński,
oraz Marceli i Stanisław hr.
Żółtowscy.
Za
staraniem tych obywateli powstał 1901 r. Związek Ziemian, który wytknął sobie za cel
służenie tak poradą
co do urządzenia i podniesienia gospodarstwa, jak
pomocą finansową zagrożonym w swym bycie ziemianom.
Prezesem
obrano Marcelego hr.
Zółtowskiego z Godurowa, radcę Ziemstwa Kredytowego, członka
wydziału
powiatowego w Gostyniu i prezesa Kółka rolniczego
wielkostrzeleckiego,
dyrektorem Zarządu Karola Sczanieckiego, a skarbnikiem
Lucjana Osten - Sackena z Poznania,
współzałożyciela Banku
Ludowego w Witkowie.
Całe
społeczeństwo polskie powitało
nową instytucję z radością i zapałem, wiele sobie po niej obiecując. I
nie
zawiodło się. Chociaż to bowiem była instytucja pierwsza i jedyna w
swoim
rodzaju, a z początku rozporządzała
bardzo małemi zasobami, wkrótce okazała wielką żywotność i przeobraziwszy się 1902
r. za podnietą
Karola Sczanieckiego na Spółkę z ograniczoną poręką,
wyrosła w organizację „której niema drugiej
podobnej na
świecie”.
Związek Ziemian niejedno zaniedbane gospodarstwo podniósł, niejeden polski majątek
ocalił.”
I trzecie, zawarte w
artykule Anny Bitner-Nowak pod tytułem: „WIELKIE I MAŁE
PIENIĄDZE. BANKOWOŚĆ W
POZNANIU W XIX I NA POCZĄTKU XX W.”
zamieszczonego na stronie 33. II
tomu rocznika 1997. „KRONIKI m. POZNANIA”:
„Sytuacja
polityczna, tendencje zmian
w formie prowadzenia gospodarstw rolnych i szczupła baza banków
akcyjnych
zadecydowały, że dużą popularność zdobyły spółdzielnie,
które zawiązywały się w
celu parcelacji dużych majątków ziemskich. Polskie instytucje
tego typu były
zrzeszone w Banku Związku Spółek Zarobkowych, jako tzw.
spółki ziemskie. Były
to: Spółka Ziemska; Spółka Rolników Parcelacyjna,
której nazwę zmieniono na
Bank Kredytowy, Bank Parcelacyjny oraz Związek Ziemian.”
„Związek
Ziemian został utworzony w
celu udzielania pomocy właścicielom podupadłych majątków
ziemskich, służąc im
poradą fachową i pomocą administracyjną. Od 1902 r. Związek Ziemian
został
wpisany do rejestru jako spółdzielnia zajmująca się parcelacją,
obrotem
gruntami, wydzierżawianiem majątków oraz czynnościami
depozytowo-kredytowymi.
Na mniejszą skalę podjęto również handel artykułami rolnymi.
Instytucja nadal
też wspierała radą rolników znajdujących się w trudnej sytuacji
finansowej. W
takich przypadkach kierowano do nich przedstawiciela Związku Ziemian,
który
pomagał właścicielowi w administrowaniu majątkiem.”
W przypisach artykułu znajduje się w aneksie nr. 1 wykaz instytucji bankowych z siedzibą w Poznaniu, wśród których wymieniony jest: „Związek Ziemian; Sp. (1902-1919 Poznański Bank Ziemian SA – 1949) .” Cytowanie wszystkich trzech wypisów może wydawać się nadmiernym rozciąganiem tematu, niemniej sądzę, że każdy z nich uzupełnia wiadomości poprzednich i z tego względu należało je zamieścić w komplecie.
Tak, więc w 1901. roku, Lucjan zostaje skarbnikiem Związku i – wybiegając nieco w przyszłość – w dniu 17.03.1903. r. już jako członek zarządu Spółki –dyrektor do spraw finansowych - składa na walnym zebraniu związku, odbytym w Bazarze, sprawozdanie z działalności finansowej („Praca” nr. 13 z 1903., strona 365).
W tym też okresie – w maju 1902. roku – rodzi się Lucjanowi, jako ostatnie dziecko w jego małżeństwie, najmłodszy syn Antoni Marian, mój ojciec.
W tymże 1903. roku dr. Stanisław Karwowski w 3. tomie swej „HISTORII WIELKIEGO KSIĘSTWA POZNAŃSKIEGO” (wyd. P-ń 1931), na stronie 162 podaje następującą informację:
„Towarzystwo
ku zwalczaniu zakaźnych
chorób
płciowych.
Dodatnim
faktem w społecznym rozwoju naszym było
założenie Towarzystwa ku
zwalczaniu zakaźnych chorób płciowych na wzór
międzynarodowego w Brukseli i
niemieckiego w Berlinie. Podnietę dał dr. Adam
Karwowski, specjalista
w
chorobach skórnych i pęcherza. Na zwołanym przez niego dnia 11 grudnia 1903 r. do
hotelu
Francuskiego w Poznaniu zebraniu wykonano myśl jego i wybrano do
Zarządu: radcę zdrowia dr. Franciszka
Chłapowskiego
jako prezesa,
dyrektora Lucjana Osten - Sackena jako wiceprezesa, Seweryna Wrzesińskiego jako
skarbnika i dr.
Adama Karwowskiego jako sekretarza. Na następnym zebraniu
dnia 18 grudnia tegoż roku zredagowano statuty i obrano wydział
radny.„Zarząd
wraz z wydziałem podzielił
się na 3 sekcje:
1.
Sekcję obyczajową, w skład której weszli ks.
proboszcz Bolesław Kościelski,
poseł ks. prałat Stychel, ks. kanonik Kazimierz Zimmermann, ks. kanonik
Stanisław
Adamski, poseł radca dr.
Ludwik Mizerski, profesor
dr. Bonifacy Łazarewicz, radca dr. Franciszek Chłapowski i dyrektor Lucjan Osten - Sacken.”
Z kolei gazeta „Praca” w numerze 1. z 1904. roku na stronie pierwszej podaje wiadomość, że Lucjan Osten został wybrany wiceprezesem Zarządu Towarzystwa Ku Zwalczaniu Zakaźnych Chorób Płucnych w Poznaniu, zaś w numerze 18. na stronie 729. potwierdza wieloletnie członkostwo (radcostwo) w zarządzie Związku Sokołów Polskich w Niemczech.
Rok 1905. przynosi Lucjanowi rzeczywiste członkostwo Towarzystwa Przyjaciół Nauk i to o dziwo, Wydziału Przyrodniczego. Dyplom związany z tą uroczystością przedstawia sie następująco:
„Num.
Albumu 25
Litera
O
Z A R Z Ą D
T
O W A R Z Y S T W A
P R Z Y J A C I Ó Ł N A U K
P
O Z N A Ń S K I E G O
wskutek zatwierdzonego na dniu 30
listopada r. 1905 wyboru
Wydziału
Przyrodniczego
mianuje
niniejszym, stosownie do zapadłej uchwały
Wielm.
Pana
Lucyana Osten – Sackena w Poznaniu
RZECZYWISTYM
CZŁONKIEM TOWARZYSTWA
Zapraszając
Go jak najuprzejmiej do współudziału w
pracach
naukowych
i popieraniu usiłowań wspólnych, mających na
celu
szerzenie
i podtrzymanie mowy i nauki ojczystej
Sekretarz
Prezes
Pieczęć
Okrągła
(-) podpis nieczytelny (-)
podpis nieczytelny
Poznań, d. 30. listopada r. 1905”
[Wokół tekstu, ozdobna ramka z herbem miasta Poznania i postaciami z mitologii]
Praca społeczna w codzienności życia w zaborze, niezależnie od charakteru organizacji, w której się udzielał, musiała być motywem przewodnim jego życia, bowiem St. Karwowski w 3. tomie swej książki, na stronie 122, podaje:
„W r.
1901 odbyło się w Poznaniu kilka wieców,
które świadczyły chlubnie o gorliwości obywatelskiej.”
-
- - - - - -
„Trzeci
wiec, który odbył się 16 czerwca 1901 r. pod
przewodnictwem patrona Kółek rolniczych Maksymiliana
Jackowskiego w sprawie
zwalczania nałogów pijaństwa i karciarstwa, był dowodem
znacznego postępu w
moralnym rozwoju społeczeństwa naszego.
Na wiec
ten przybyło przeszło 600 osób, pomiędzy
niemi delegaci wielu Towarzystw polskich, a arcybiskup Stablewski
przysłał
wiecownikom błogosławieństwo.
Józef
Chociszewski z Gniezna, założyciel
antyalkoholowego Towarzystwa
„Jutrzenka”, omówił sprawę pijaństwa ze stanowiska
historyczno-społecznego, dr.
Adam Karwowski wykazał ze stanowiska lekarza przystępnie skutki pijaństwa, a
patron Jackowski
przedstawił sprawę karciarstwa.
Wiec
uchwalił założyć czyli raczej
powołać do życia nowego i nowej działalności zawiązane 1887 r.
ogólne
Towarzystwo szerzenia wstrzemięźliwości i potępił
wszelką grę
hazardową, jako też nałogowe grywanie w karty, zalecając, aby
przynajmniej młodzieży nie dawać
złego przykładu.
Wynikiem
wiecu obyczajowego było założenie Domu św.
Józefa przy kościele podominikańskim - gospody z rozgrzewającymi
napojami bez
alkoholu i innych podobnych gospod, oraz zawiązanie Towarzystwa ku
zwalczaniu
gry hazardowej, którego prezesem obrano patrona Maksymiliana
Jackowskiego, a
sekretarzem dr. Franciszka Zakrzewskiego.
Społeczeństwo
przyklasnęło dążnościom Towarzystwa,
również gazety bez wyjątku, mimo to uprawiano grę hazardową
potajemnie,
pomiędzy innemi chodziły
wieści, że to się dzieje także w salonach Koła Towarzyskiego w Bazarze.
Skutkiem
tego Zarząd Towarzystwa
wezwał 20 lutego 1905 r. Dyrekcję Koła Towarzyskiego,
aby wysłała na mające się odbyć 22 marca walne
zebranie przedstawiciela swego, któryby wobec zebrania i
społeczeństwa wyjaśnił sprawę, na co
odebrał 21
lutego odpowiedź, że Dyrekcja nie uważa Towarzystwa
antyhazardowego za instancję, którejby
była zobowiązana dawać
jakiekolwiek wyjaśnienia.
Tę
odpowiedź ogłosił w gazetach na mocy uchwały walnego zebranie Zarząd Towarzystwa,
który składali
wówczas: dr. Bolesław Kapuściński, prezes, mecenas Władysław
Seyda, wiceprezes,
Lucjan Osten - Sacken, sekretarz,
dr. Paweł Gantkowski, skarbnik, ...”
Około 1907. roku rodzina przeprowadza się z ulicy Ogrodowej [Gartenstrasse 10] na dzisiejszą ul. Chudoby, dawniej Skarbową [Luisenstrasse 19] pod którym to adresem figurują do 1909. roku
Dalej „Praca” z 1907. roku nr. 11 na stronie 330 podaje, że Lucjan Osten jest wiceprezesem Zarządu Towarzystwa Higienicznego-Społeczno w Poznaniu, zaś w numerze 19. z tego samego roku, na stronie 603 informuje, że jest również członkiem Zarządu Spółki Pszczelarskiej w tym mieście.
Gdyby tych zajęć pozazawodowych było zbyt mało, Lucjan – widocznie z przekonań głęboki konserwatysta, współtworzy Związek Narodowy, partię w założeniach ultraprawicową, o której W. Jakóbczyk w tomie 3. swych „DZIEJÓW NAD STUDIAMI WIELKOPOLSKI”, pisze:
str. 200 i dalsze z
rozdz.:
„C. Organizacje ziemiańskie”
2.
Związek Narodowy
Znacznie więcej wiemy, dzięki zachowaniu
przynajmniej części akt, o innej próbie organizacji ziemiaństwa,
tj. o Związku
Narodowym. Co bystrzejsi działacze konserwatywni zdawali sobie sprawę z
niewystarczalności
dotychczasowych kontaktów „z ludem” poprzez kółka
włościańskie lub doraźne
komitety i akcje wyborcze. Mniej się zapewne obawiali rywalizacji
wpływów
socjaldemokracji na polskie masy ze względów językowych i
słabości tego ruchu w
zaborze. Natomiast dla konserwatystów i ich wpływów w
polskich masach ludowych
i mieszczańskich groźnym rywalem była endecja, bardzo dynamiczna,
operatywna,
szermująca demagogią nacjonalistyczną. Być może, konserwatyści sądzili,
iż z
pomocą kościoła i policji pruskiej łatwo dadzą sobie radę z ruchem
socjaldemokratycznym; zresztą jeszcze w 1904 r. w kręgach ziemiańskich
dość
pesymistycznie oceniano stopień politycznej świadomości narodowej w
masach
ludowych. Obawiano się jednak, aby tych mas nie opanowali endecy,
których uważano
za partię burzącą ustalone wartości i hierarchię społeczną, aby więc
ona nie
przygotowała gruntu pod „rewolucję”. Wydaje się to oczywistym dla nas
nonsensem, ale wówczas – być może – dla konserwy „strach miał
wielkie oczy”, a
może celowo przesadzano ze względów propagandowych67.
Konserwatyści początkowo oburzali się tylko,
że ktoś śmie z nimi rywalizować, ale nie przeciwdziałali czynnie tj.
organizacyjnie. Dopiero założenie w 1909 r. Towarzystwa
Demokratyczno-Narodowego zdopingowało ich do podobnego kroku. W opinii
władz
pruskich w łonie polskich klas posiadających nie było dotąd ostro
wyróżniających się stronnictw politycznych. Wszyscy stali na
stanowisku
narodowym. Zasadniczo różnili się tylko stanowiskiem wobec
państwa pruskiego.
Jedni stali na gruncie lojalnego wypełniania obowiązków wobec
państwa – i tych
się nazywało „lojalistami”, drudzy – na gruncie radykalnej opozycji –
to tak
zwani „narodowcy”. Pierwsi podjęli konkretne kroki organizacyjne na
przełomie
1909/1910 r., na razie jeszcze nie publiczne, ale pewne wieści o tym
przenikały
już do prasy endeckiej68.
Dość długo trwały wstępne kroki
przygotowawcze wśród ziemian, którzy zabiegali także o
pozyskanie niektórych
przedstawicieli tzw. „niższych warstw” – słabiej chyba uświadomionych
klasowo,
a więc podatnych na wpływy konserwatystów.
Zebranie organizacyjne publiczne, po
starannym zapewne przygotowaniu, odbyło się dopiero 5 czerwca 1910 r. w
Bazarze
Poznańskim, notabene nie bez przeszkód. Ze względu na przepisy
ustawy z 1908 r.
policja czyniła trudności, mimo iż wstęp był tylko za zaproszeniami, co
stwarzało charakter zamkniętego zebrania. Dopiero szybka interwencja
Drwęskiego
w Naczelnym Prezydium wyjednała zgodę na odbycie posiedzenia. Na 120
zaproszonych zebrało sie około 100 osób, przeważnie z
inteligencji i
ziemiaństwa. Zagajał prof. Stanisław Karwowski, a przewodniczył
Kazimierz
Chłapowski. W programowych przemówieniach Chłapowskiego,
Drwęskiego i
Jackowskiego podkreślano bezpartyjność powstającej organizacji, jej
demokratyzm, cele obrony narodowości i religii (mimo że nikt
wówczas nie
atakował w Poznańskiem religii, ani kościoła). Wśród zebranych
znaleźli się
także 2 robotnicy: Habel i Pawlikowski, biorący udział w dyskusji;
pierwszy z
nich krytykował Koło Polskie za głosowanie przeciw podatkowi spadkowemu
(a więc
i interesie klas posiadających), drugi wyrażał dezyderat
współdziałania z
narodowymi demokratami przeciw wspólnemu wrogowi: zaborcy.
W przemówieniu Drwęskiego akcentowano
pragnienie zgodnego współżycia z narodem niemieckim oraz dążenie
tworzącej się
organizacji do ładu i starego porządku, aby polskie społeczeństwo się
nie
zanarchizowało. Żninski sugerował, by pracować nad rozładowaniem
uprzedzeń tzw.
„niższych warstw” do inteligencji. Na razie zapisała się do Związku
ponad
połowa obecnych.
Związek Narodowy stawiał sobie za zadanie:
„uświadamianie społeczeństwa w sprawach narodowych, społecznych i
politycznych
na podstawie polskiej i katolickiej”. Podkreślano popieranie
istniejących
organów wyborczych. Na czele miały stać 30-osobowa Rada i
wybierany przez nią
6-osobowy Zarząd. Przyjęto więc analogiczny ustrój, jak w
Narodowej Demokracji,
w Straży czy w hakacie. Zarząd miał prawo mianowania tzw. mężów
zaufania,
których zadaniem było zakładanie lokalnych filii Związku, o ile
udałoby się
skupić przynajmniej 20 osób. Członkowie ci mieli prawo wysyłania
delegatów na
walny zjazd w proporcji: 1 delegat na 20 członków. Co roku
ustępowało przez
losowanie 2 członków zarządu i 10 członków Rady, a
zwyczaj ten przyjmowano za
wzorem najstarszego stowarzyszenia, tj. Pomocy Naukowej69.
Pierwsze posiedzenie Rady odbyło się 11
czerwca 1910 r. w mieszkaniu J. Drwęskiego; zagajał je dr. Adam
Żółtowski, a
sekretarzował dr. Adam Karwowski. Rada wybrała pierwszy zarząd w
składzie:
przewodniczący – Jarosław Drwęcki, wiceprzewodniczący – Stanisław
Karwowski,
sekretarz – red. Walery Łebiński oraz Wacław Witkowski i Lucjan Osten
(obaj
dyrektorzy banku) i Leon Pluciński, ziemianin. Na przewodniczącego Rady
wybrano
Żółtowskiego, a na wiceprzewodniczącego rzemieślnika Ludwika
Miklaszewskiego.
Należeli do niej ziemianie, księża, kupcy, rzemieślnicy oraz
inteligenci
wolnych zawodów. W dyskusji omawiano sprawy rozbudowy
organizacyjnej, przy czym
występowały tendencje dość szerokie (Pluciński, Karwowski, ks. Gładysz,
Szułdrzyński) obok umiarkowanych, realistycznych (Drwęski). Wysuwano
konieczność systematycznego oddziaływania na robotników,
którzy ulegają wpływom
prasy narodowo-demokratycznej oraz agitatorów, którzy ich
„obałamucają”. Konserwatyści
nie byli zwolennikami wieców, ale stałych akcji szkoleniowych.
Na następnym
posiedzeniu zarządu, 20 czerwca, już zestawiono listę
prelegentów i kierunek
oraz charakter akcji odczytowej o tematyce głównie politycznej,
społecznej,
ekonomicznej i historycznej. Postanowiono zorganizować własne biuro i
powołać
na jego kierownika red. Konstantego Kościńskiego z „Dziennika
Poznańskiego”.
Wyłoniła się też koncepcja własnego organu prasowego, ale nie
codziennego.
Kolejne wspólne posiedzenie zarządu i Rady odbyło się 6 lipca.
Zajęła sie ona
znów sprawami rozbudowy organizacyjnej, która szła dość
opornie. Obawiano się
kolizji z organami wyborczymi i postanowiono uzgodnić z nimi wszędzie
lokalne
inicjatywy.”
„Pierwsze walne zebranie odbyło sie 29
października tegoż roku z udziałem około 60 osób (na 400
członków). Po
sprawozdaniu Łebińskiego debatowano nad stosunkiem związku do spraw
ewentualnej
Rady Narodowej i Centralnego Komitetu Narodowego. Zdaniem „Kuriera
Poznańskiego” dyskusja była dość jałowa i na niskim poziomie
politycznym. Nie
brakowało frazesów deklarujących, że konserwatyści popierają
ideę 3 Maja, a
odrzucają Targowicę (Jackowski)71.
(Przypis
nr. 71: Akta Zw.
Narodowego, protokół z walnego zebrania 29 X 1910 r. oraz
relacja w „Kurierze
Poznańskim” 1910, nr. 251, w której stwierdzono niski poziom
dyskusji,
wynikający z braku doświadczenia politycznego uczestników.
Oficjalny protokół
pominął liczbę uczestników, ale relacja „Kuriera” podała liczbę
około 60 osób –
na 400 członków.)
Dalsze narady ciał kierowniczych poświęcono
sprawom wyborów w 1912 r., stosunkowi do innych ugrupowań
politycznych, debatom
nad trudnościami utrzymania czasopisma, które znalazło zbyt
słabe poparcie.
Również i rozwój organizacyjny na prowincji był nikły.
Sporo uwagi poświęcano
przyszłej Radzie Narodowej. Zarząd zorganizował stałe otwarte zebrania
dyskusyjne w Poznaniu, cieszące się pewnym powodzeniem publiczności.
Ponadto
zorganizowano kilka konferencji organizacyjnych w Poznaniu i na
prowincji. W
sprawozdaniu na walnym zebraniu w grudniu 1911 r. podkreślano, że
Związek jest
bezpartyjny, że nie chce rozbijać społeczeństwa. Wypierano sie
konserwatyzmu i
podkreślano demokratyzm, być może, aby nie zrażać elementów
mieszczańskich.
Ubolewano nad porozumieniem innych ugrupowań w sprawach wyborczych bez
udziału
Związku, mając na myśli kontakty endecji z tzw. Kasynem Obywatelskim.
Po
półtorarocznym istnieniu zwerbowano zaledwie 430
członków, ale nie zamierzano
naśladować „hałaśliwej” propagandy endecji72.
(Przypis
nr. 72: „Akta Zw.
Narodowego, protokół zebrania 3 grudnia 1911 r. znów
pominął liczbę
uczestników. O słabej dyscyplinie organizacyjnej świadczy fakt,
że po walnym
zebraniu miało się odbyć posiedzenie wspólne zarządu i rady, ale
wobec
stawienia się tylko 6 osób, naradę odroczono. Protokoły z
posiedzeń w ciągu
1911 r. oraz sprawozdanie sekretarza z dnia 3 grudnia 1911 r.
Wspomniano tam m.
in. o rozesłaniu 80 listów zapraszających do udziału w Związku,
na które
przyszło 30 odpowiedzi odmownych, a większość w ogóle nie
odpowiedziała. Z
wewnętrznych dyskusji wynika, że Związek nie miał żadnego szerszego
zasięgu, że
kierownictwo było jak gdyby sztabem bez armii. W wypowiedziach
dyskusyjnych
uderzał bardzo niechętny stosunek niektórych drobnomieszczan,
kupców i
rzemieślników do endecji, a także – do kandydatury Stanisława
Nowickiego na
posła. Ci malkontenci byli czynni w przybudówce organizacyjnej
Związku, jakim
było Stronnictwo Ludowe. „Przegląd Wielkopolski” 1911, s. 50 i n.”)
Najwidoczniej konkurencja Narodowej
Demokracji była nie do pokonania przez nieudolne siły konserwatywne,
bowiem
dalszy okres działalności Związku wykazał zupełny zastój.
Dowodem fikcyjności
liczby około 400 członków w całej prowincji była frekwencja na
walnym zebraniu
17 kwietnia 1912 r., kiedy to stawiło się zaledwie 20 osób,
toteż odroczono
zebranie na inny termin. Wkrótce potem zebranie zarządu i Rady
zgromadziło
tylko 9 osób. Zapewne w nastroju przygnębienia zastanawiano się
nad „być albo
nie być” organizacji i jej deficytowego organu, stojącego zresztą na
niezłym
poziomie, ale nie popartego przez ogół ziemiański. Z
lakonicznego protokołu
wynika, że niektórzy liczyli się z ewentualnością rozwiązania.
Dopiero silny
wstrząs październikowy, tj. zastosowanie ustawy wywłaszczeniowej,
poruszył
ziemiaństwo, toteż zebranie 3 listopada udało się, bowiem tematem 2
referatów
była sprawa wywłaszczenia i dalszej walki o ziemię. W dyskusji
mówiono także o
tych sprawach i konieczności konsekwentnego praktykowania hasła
„swój do
swego”. Zakończono apelem: „Módl się i pracuj”, jakże
symptomatycznym dla „demokratycznego”
stowarzyszenia, rywalizującego z endecją. Inne posiedzenia odczytowe w
Poznaniu
cieszyły sie pewną frekwencją, mimo iż przeważała tematyka historyczna,
a nie
polityczna73.
Konkretnym przejawem praktycznej działalności tej grupy było założenie biura informacyjnego w grudniu 1912 r. Kontynuowano poznańskie odczyty publiczne i współdziałano na polu oświatowym z katolickimi towarzystwami robotniczymi; ale na prowincji, zdaje się, zupełnie zamarła działalność Związku. Kierownictwo skoncentrowało uwagę na odegraniu pewnej roli w powstawaniu Rady Narodowej74.”
Najprawdopodobniej działalność polityczna Lucjana wegetowała wraz ze Związkiem Narodowym, ale jaki był jego rzeczywisty wkład pracy w ten niewydarzony twór, trudno dziś ocenić. Fakt powstania partii odnotował miejscowy „Dziennik Poznański” z 14.06.1910. nr. 134 w artykule redakcyjnym na stronie pierwszej.
W tym też okresie dokonuje Lucjan ostatniej przeprowadzki w okresie swego życia, przenosząc się na ulicę Piekary 9 [Bäckerstrasse].
Do kompletu swych funkcji społecznych dokłada Centralne Towarzystwo Gospodarcze, w którym zostaje wybrany sekretarzem, o czym informuje w 1911. gazeta poznańska „Praca” w numerze 12. Warto zapoznać się z tą instytucją z uwagi na rolę, którą odegrała w historii zaboru. W. Jakóbczyk w tomie 2. swych „STUDIÓW NAD DZIEJAMI WIELKOPOLSKI W XIX W.” pisze na ten temat następująco:
„Centralne
Towarzystwo Gospodarcze utworzone w lutym 1861 r., powstało z fuzji
kilku ziemiańskich
powiatowych tow. rolniczych. „Najogólniej główne
tendencje tego przodującego
kręgu wyrażono w słowach: „zachować drogą nam ziemię w naszym ręku,
zaprowadzić
na tejże najlepszą i najpiękniejszą kulturę i stan otaczającego nas
ludu
rolniczego doprowadzić do błogiej pomyślności i oświaty”. Akcentowano
także, że
idzie tu o sprostanie konkurencji z niemieckimi obszarnikami.”
Główną
formą działalności były kółka rolnicze w których
zakładaniu większościowy
udział mieli księża. „Oprócz tematyki techniczno- rolniczej,
hodowlanej, wiele
miejsca w działalności kółek zajmowały kwestie ekonomiczne i
społeczne owego
czasu. Więc wygłaszano pogadanki o kredycie i instytucjach
pożyczkowych, o
lichwie i prawie wekslowym oraz o prawie spadkowym, o podatkach, o
procedurze
kupna-sprzedaży ziemi, o nowych miarach i wagach itp. Oczywiście
prowadzono
walkę z alkoholizmem, lenistwem, lekkomyślnością w wydatkach,
pieniactwem,
niepotrzebnymi wyjazdami do miast”.
„Po r.
1886 poważnym problemem w pracy kółek stała się kwestia
przeciwdziałania
pokusom sprzedaży ziemi Komisji Kolonizacyjnej. Wobec podjęcia akcji
parcelacyjnej przez polskie spółki, propagowano w kółkach
zarówno konieczność
trzymania się ziemi, jak i pouczano o działalności i procedurze
parcelacyjnej.
Wyłoniła się po pewnym czasie praktyka tzw. sąsiedzkie4j parcelacji
zagrożonego
dużego lub chłopskiego gospodarstwa, aby nie dopuścić do przechodzenia
ziemi w
obce tzn. niemieckie ręce. Te kwestie dominowały zresztą po r. 1890.”
Aktywność w Centralnym Towarzystwie Gospodarczym była dla bankiera Lucjana z pewnością działalnością konieczną z punktu widzenia jego zainteresowań zawodowych, pozwalającą na bieżąco śledzić procesy zachodzące w rolnictwie Księstwa i reagować w sposób właściwy na zachodzące w nim zmiany.
Ubocznym, ale z punktu widzenia społecznego niezmiernie ważnym w stosunku do zajmowanego w Banku stanowiska, było dla Lucjana stanowiska członka zarządu w Towarzystwie „Stella”, o czym pisze w III. tomie, wielokrotnie już cytowany Stanisław Karwowski w swej „HISTORII WIELKIEGO KSIĘSTWA POZNAŃSKIEGO” (strony 313/314):
„Tow.
„Stella”
„Szybki
rozwój większych miast w ostatnich
dziesiątkach ubiegłego wieku spowodował nadmierne skupienie ludności na
małych
przestrzeniach, co
wpłynęło ujemnie na zdrowie uboższej ludności miejskiej, mianowicie na
dzieci.
Pierwszym który podał sposób zapobiegania zaników
zdrowia u dzieci był ksiądz
katolicki Walter Bion z Zurychu. On to stworzył 1876 r. pierwszą kolonję
wakacyjną,
wysyłając z Zurychu 86 słabowitych dzieci w góry Appenzell
na kilkutygodniowy
pobyt.
Przykład
ks. Biona podziałał na wszystkie większe
miasta Europy. W
Warszawie przyjęła się ta myśl za sprawą dr. Markiewicza 1882 r., we Lwowie 1883 r., w
Krakowie 1884 r.
W
Poznaniu poruszyli tę sprawę w r.
1882 Juljan Bukowiecki i nauczyciel Józef
Kużaj, lecz dla braku zasobów wysyłano dzieci tylko
pojedynczo
do domów naszego obywatelstwa wiejskiego. Umieszczaniem zajmował
się
corocznie bardzo gorliwie
naczelny redaktor „Dziennika Poznańskiego”, Franciszek Dobrowolski.
Po jego śmierci przejęło za
podnietą członka swego,
Aleksandra Januchowskiego, Towarzystwo „Stella”, zajmujące się urządzaniem
wieczorków Mickiewiczowskich i
„Wianków”, wszystkie czynności, które dotąd
spełniał Dobrowolski, tworząc w łonie swojem wydział dla kolonji wakacyjnych.”
„W r.
1900 przekształcił się wydział
„Stelli” na samodzielne Towarzystwo kolonji
wakacyjnych i Stacyj sanitarnych w Poznaniu, które
mianowicie
po objęciu prezesostwa przez Wawrzyńca Benzelstjerna Engestroma świetnie rozwijać się
zaczęło.”
„Zarząd i
Wydział zwiadowczy składali
1912/13: Władysław Jerzykiewicz, prezes; Walery Łebiński, wiceprezes;
Jan
Suchowiak, sekretarz; Bolesław
Ziętkiewicz, skarbnik; dr. Tadeusz Dembiński, zastępca sekretarza. Dr Ludwik
Adamczewski, Ludwik
Frankiewicz, Kajetan Ignatowicz, Aleksander Januchowski,
dr. Adam Karwowski, Alfons Kolski,
Lucjan Osten -Sacken,
Tadeusz Pągowski z Głonia, poseł Władysław Seyda, Włodzimierz hr.
Skórzewski z
Czerniejewa, ks. prałat Antoni Stychel, Józef Winiewicz i
Konstanty Żółtowski z
Słupów.”
I wreszcie ostatnią zanotowana przez kronikarzy tamtych czasów działalnością społeczną Lucjana było jego członkostwo, śladem ojca i starszych braci w Towarzystwie Tatrzańskim w Krakowie, o czym mówią Pamiętniki Towarzystwa w tomach: 34. z 1913. roku, na stronie LXX (70.) i 37. z 1919-20, na stronie 63.
Reasumując, Lucjan należał w okresie 12. lat – pomijając Bank Ludowy w Witkowie – do 13. różnych towarzystw względnie związków i nawet zakładając kolejne wygasanie kadencji, można założyć, że ilość ta nie spadała poniżej 6. – 7. rocznie. Przy takim nawale zajęć, trudno pojąć, jak organizował swoje życie domowe. Niestety, w czasie, gdy można było zapytać o to mego ojca, nie przejmowałem sie historią rodziny, a szczerze mówiąc dowiedziałem się o tych faktach dopiero w chwili robienia bilansu zajęć dziadka. Przy czym, aby skompletować zajęcia Lucjana należy wspomnieć o jego licznych publikacjach popularno-historycznych. „DZIEJE WIELKOPOLSKIE” w tomie II. na stronie 593, w ustępie poświęconym Naukom Humanistycznym, piszą:
„Licznie
reprezentowana była – często w sposób amatorski – regionalistyka
historyczna,
historyczno-geograficzna lub etnograficzna. Uprawiali ją: Edmund
Callier, Emil
Kierski, Klemens i Maksymilian Kanteccy, Stanisław Karwowski, Ludwik
Żychliński, Józef Chociszewski, a później – Lucjan
Osten-Sacken i inni.”
Działalność tę prezentuje na stronach 405 i 406. III. tomu swej: „HISTORII WIELKIEGO KSIĘSTWA POZNAŃSKIEGO” dr. Stanisław Karwowski. W wykazie bibliografii wymienione są niżej podane publikacje:
„Osten-Sacken
Lucjan.
-
Wojsko polskie
Królestwa Kongresowego. Dziennik Poznański
1896.
-
Iganie dnia 10 kwietnia
1831 r. Dziennik Pozn. 1898.
-
29 listopad 1830 r. Lech
gnieźń. 1898.
-
Pułk jazdy poznańskiej w
r. 1831. Lech 1899.
- Wojsko polskie na
Saskim placu w Warszawie.
Dzień. Pozn. 1903.
-
Napoleon nad Moskwą dnia
7 września 1812 r. Przegl. Wielk. 1912.
-
W stuletnią rocznicę
(Wojsko Polskie 1813). Tamże 1913.
-
W stuletnią rocznicę
(Wojsko Polskie 1814). Tamże 1913.
-
Generał Ignacy
Prądzyński. Dzień. Pozn. 1897.
-
Józef Chłopicki.
Kurjer Pozn. 1903.
-
Dezydery Chłapowski.
Dziennik Pozn. 1911.
-
Zygmunt Kurnatowski.
Dziennik Pozn. 1911.
Trzeba w tym miejscu jednak zauważyć, że wymienione artykuły stanowiły wybrane przez autora ważniejsze pozycje pióra Lucjana, bowiem jego działalność publicystyczna była o wiele obfitsza. Publikował we wszystkich polskojęzycznych gazetach wychodzących w zaborze, a więc w „Dzienniku Poznańskim”, „Przeglądzie Wielkopolskim” i w „Pracy”.
Według dzisiejszych kryteriów były to artykuły na poziomie czytanek historycznych, cechujące się większą dozą patriotyzmu aniżeli faktów historycznych jednak w czasach, w których były publikowane spełniały widocznie swoją popularyzatorską rolę, gdyż w przeciwnym wypadku redaktorzy by ich nie zamieszczali.
I ostatnią dziedziną wspomnianą przez Stanisława Karwowskiego w III. tomie, na stronie 336, jest kolekcjonerstwo:
„Galerję
portretów znakomitych Wielkopolan Jan
Leitgeber w Poznaniu.
Galerję portretów wojowników polskich, zwłaszcza z r. 1831, Lucjan
Osten - Sacken w Poznaniu, takąż galerję radca dr.
Tadeusz Dembiński w Poznaniu."
W międzyczasie najstarsi synowi Lucjana, Kazimierz i Wiktor kończą nauki w Liceum im. Św, Marii Magdaleny w Poznaniu i rozpoczynają studia we Wrocławiu. Najmłodszy Antoni, chodzi do szkoły podstawowej, natomiast z nauką Stanisława Klemensa są kłopoty. Pamiętam opowieści ojca, o chowaniu przez rodziców butów stryjowi „Stachowi” oraz przywiązywania mu nóg do stołu, aby zmusić go do nauki, ale widocznie nie dało to efektów, bowiem nie figuruje w charakterze absolwenta w wykazie Białobłockiego. Z kolei z opowieści mej ciotki, a córki Lucjana Marii pamiętam, że corocznie w okresie jesiennym wysyłana była na Węgry specjalna bryka po całoroczny zapas wina stołowego. W tym względzie podtrzymywane były tradycje szlacheckie opisane przez J. Bystronia w jego książce o dawnych polskich obyczajach.
Nieuchronnie jednak zbliżała się wojna, później nazwana I. Wojną Światową, która zburzyła cały porządek europejski i Polsce przyniosła niepodległość. Czasy te należą w zasadzie do najnowszej historii Europy i nie wymagają w chwili obecnej szerszego omawiania. Wystarczy zasygnalizować sytuację polityczną w Księstwie Poznańskiem, która wpłynęła bezpośrednio na zwycięstwo Powstania Wielkopolskiego, jedynego w historii narodowej – wygranego powstania. Pisze o niej Lech Trzeciakowski na stronie 336. i dalszych swej książki pt. „POD PRUSKIM ZABOREM 1850-1918”:
„Młodzież
nie ograniczała się do pracy samokształceniowej i do manifestacji
patriotycznych; sposobiła się również do walki zbrojnej. W łonie
stowarzyszeń
kierowanych przez ZET [Związek Młodzieży Polskiej] powstawały
referaty przysposobienia wojskowego i wychowania fizycznego.
We Wrocławiu zajęcia teoretyczne były prowadzone w mieszkaniach
prywatnych, zaś
praktyczne za miastem. W zaborze pruskim powstawały również
drużyny
strzeleckie. W Wielkopolsce działało 12 tego typu organizacji;
największą
liczbę członków miała Poznańska Drużyna Strzelecka. Ćwiczenia
wojskowe
prowadzone były powszechnie przez skauting. Ideologia niepodległościowa
znalazła
także licznych zwolenników w grupie „Sokół”. Wbrew
legalistycznym tendencjom w
kierownictwie tej organizacji kilku działaczy, jak Karol Rzepecki i
Antoni
Wysocki, podjęło przygotowania do walki o wolność. W rezultacie tych
zabiegów w
przededniu I wojny światowej wyłoniła się Tajna Organizacja
Niepodległościowa
(TON). Ruch niepodległościowy był przede wszystkim ruchem młodzieżowym.
Na jego
czele stała stosunkowo niewielka grupa gimnazjalistów i
studentów, aczkolwiek
nie brak było w organizacjach młodych robotników i
rzemieślników. Wpływ
niepodległościowców na życie polityczne w zaborze pruskim był
znikomy.
Oficjalne koła polityczne hołdowały legalizmowi.
W 1914 r.
świat stanął wobec groźby zawieruchy wojennej, której zasięgu i
skutków nikt
nie mógł przewidzieć, a która przynieść miała zasadnicze
dla narodu polskiego
rozstrzygnięcia. Wiele zależeć miało od samych Polaków. W
zaborze pruskim
społeczeństwo polskie po długim okresie, rozpoczynającym się od Wiosny
Ludów,
przeżyło doniosłe przemiany.
Minęły czasy
kiedy tzw. „warstwy niższe i średnie” były bierną masą w rękach
nielicznej
grupy ziemiańskiej i związanej z nimi inteligencji duchownej i
świeckiej. W
łonie społeczeństwa polskiego wykształciły się stronnictwa i partie.
Obok
ugrupowań ziemiańskich działała silna w zaborze pruskim Narodowa
Demokracja,
wspierająca się przede wszystkim na mieszczaństwie, ale mająca wpływy
wśród
proletariatu. Na Pomorzu i na Śląsku zdobył sobie licznych
zwolenników polski
obóz drobnomieszczańsko-katolicki, prekursor chrześcijańskiej
demokracji. Dużej
wagi wydarzeniem było pojawienie się klasowego ruchu robotniczego.
Konflikty
socjalne i polityczne istniejące wewnątrz społeczeństwa polskiego
przysłaniały
zagrożenie zewnętrzne. Walka o utrzymanie odrębności narodowej stawała
się
najważniejszym zadaniem społeczeństwa polskiego. Wyrażało się to w
gotowości do
ponoszenia ofiar w obronie języka i zwyczajów narodowych.
Dziesiątki
tysięcy osób należało do różnego typu stowarzyszeń
gospodarczych, oświatowych i
kulturalnych o charakterze narodowym, czytało prasę polską, brało
udział w
wyborach, głosując na kandydatów polskich. Bardzo
charakterystycznym zjawiskiem
było upowszechnienie polskiego słowa drukowanego, mimo silnych dążeń
władz do
wynarodowienia Polaków. Coraz wyraźniej zacierały się
różnice w świadomości
narodowej między ludnością polską Poznańskiego, Pomorza Gdańskiego i
Śląska.
Nieco wolniej przebiegał ten proces na Warmii i Mazurach.”
Nie wiemy, jaki stosunek do ruchów niepodległościowych miał Lucjan. Można przypuszczać, że należał do „legalistów”, ale z drugiej strony wiedząc o tym, że wszystkie jego dzieci wzięły czynny udział w Powstaniu Wielkopolskim można by wnioskować, że co najmniej życzliwy.
Lata wojny były latami braków w zaopatrzeniu, niekiedy pewnie i głodu, jeżeli nie osobiście dla Lucjana i jego rodziny, to w każdym bądź razie dla jego otoczenia. Z tych czasów oprócz paru zdjęć nie zostały żadne wspomnienia, ani zapisy. Wiadomo, że najstarszy syn Lucjana, Kazimierz studiujący we Wrocławiu, zgłosił się ochotniczo względnie został powołany do wojska niemieckiego na początku wojny, ale wkrótce wzięty do niewoli przez Anglików, którzy obrabowali go z zegarka i drobiazgów osobistych, doczekał końca wojny bezczynnie w obozie. Od tego czasu nie znosił Anglii i Anglików.
Można jednocześnie być pewnym, że Lucjan w Powstaniu z pewnością udziału nie brał, legitymując się wiekiem przeszło 60. lat. Co wówczas porabiał i jak oceniał rzeczywistość, nie wiadomo. Ostatnim aktem, w trakcie, którego wydawał się zdrowy, był ślub jego córki Marii Wacławy, którą 25. listopada 1919. roku wydał za Bogdana Chorzelskiego. Szczęśliwie z tego ślubu zachowało się zdjęcie, prezentowane i opisane w rekonstrukcji jej życia (KOD: X.5.)
Jego organizm jednak wyczerpał siły żywotne, a dołączyło się do tego niewątpliwie osłabienie przeżytą wojną. Nekrolog najbliższej rodziny podaje, że chorował długo i bardzo cierpiał w ostatnich dniach. Rozpoznanie lekarskie orzekło gruźlicę i zapalenie płuc, z czym nie był w stanie sobie już poradzić. Zmarł 30. marca 1920. roku o wpół do piątej rano. Jego dwujęzyczny (polsko-niemiecki) akt zgonu, przedstawia się następująco:
„C.
Nr. 813
Poznań, dnia 31. marca 1920
Przed niżej podpisanym
urzędnikiem stanu cywilnego stawił się dziś co do osobistości nie
znany, świadectwem
lekarskim oględzin zwłok legitymując się gimnazjalista Antoni
Osten-Sacken,
zamieszkały w Poznaniu, Piekary 9 i zeznał, że dyrektor banku
Lucjan Osten – Sacken
w wieku 62 lat,
katolickiego wyznania, zamieszkały w Poznaniu, Piekary 9, urodzony w
Gnieźnie,
żonaty z Jadwigą z domu Kugler, zamieszkałą w Poznaniu, syn radzcy sądu
okręgowego Longina Osten – Sacken i małżonki jego Malwiny, z domu
Trelewska,
którzy oboje zmarli i na końcu zamieszkali w Gnieźnie, umarł w
Poznaniu,
Piekary 9 dnia trzydziestego marca roku tysiąc dziewięćset dwudziestego
przed
połudn. o godz. pół do piątej, o czem zgłaszający poinformowany
jest z własnej
wiedzy.
Odczytano,
przyjęto i podpisano
(podpis czytelny)
Antoni Osten – Sacken
Urzędnik
stanu cywilnego
W zastępstwie
(-) podpis nieczytelny”
Zgłaszającym, jak łatwo się domyślić, był najmłodszy jego syn, a mój ojciec, jeszcze wówczas gimnazjalista. Pozostali bracia służyli w wojsku w stopniach podporuczników. Córka w tym czasie od pół roku zamężna z pewnością zjawiła się w domu przy matce na pierwszą wiadomość o groźnej chorobie ojca. Jego śmierć w połączeniu z nieszczęśliwą jak się w trakcie wojny okazało lokatą wszystkich oszczędności w Banku Rzeszy Niemieckiej w postaci wkładu w złotych markach, które rzecz jasna przepadły, stawiając rodzinę w trudnej sytuacji finansowej. Narazie jednak rodzina zajęta była pogrzebem; po uroczystościach w Poznaniu, w dniu pierwszego kwietnia odbyła się eksportacja zwłok do Gniezna i tam cichy pochówek. Lucjana złożono w grobowcu Kuglerów, jako że grobowiec rodzinny, albo już wówczas nie istniał, albo był w takim stanie, że nie nadawał się do użytku.
Ktoś z rodziny, podejrzewam córkę Marię, zajął się pieczołowicie gromadzeniem w specjalnym albumie nekrologów i przesłanych kondolencji, które przetrwały i są załączone do niniejszego opracowania. Z artykułów wspomnieniowych warto przytoczyć jeden, z 76. numeru „KURIERA POZ-NAŃSKIEGO” z dnia 01. kwietnia:
„Pamięci
św. p. Łucjana Ostena. Ze śp. Lucjanem
schodzi do grobu nie przeciętny syn Wielkopolski, a gdy dziś, w okresie
na nowo
budującej
się Ojczyzny,
którą śp. Zmarły tak gorąco kochał, zapytamy, ileż On życiem swojem
cegiełek do tego
tworzącego się gmachu Ojczyzny dorzucił, to znajdziemy ich
wiele bardzo wiele.
Cechowała
bowiem ś.p. Łucjana wraz z gorącą miłością
Polski ta ciągłość pracy trzeźwej, gruntownej i szczerej. Gdy w młodych
latach swego
pracowitego życia osiadł, jako
właściciel apteki w Witkowie, rzec dziś śmiało można, tchnął w miasto
to i w
cały nieomal powiat, nowego, obywatelskiego, polskiego
ducha.
Więc
czynny i najwydatniejszy bierze udział w życiu obywate1skiem, zakłada i
podtrzymuje Sokoła,
należy do założycieli Banku Ludowego, którym przez szereg
lat energicznie i
owocnie kieruje, stwarza w Radzie miejskiej wyodrębniony zespół
polski,
współdziała w sejmiku powiatowym,
kieruje każdą akcją społeczną w mieście i powiecie i harmonijnie pracuje z
obywatelami tej
miary, co śp. Stanisław Małczewski i śp. Stanisław
Zółtowski.
Gdy za
inicjatywą śp. St. Zółtowskiego zakładano w
Poznaniu Związek Ziemian, zwrócono się do śp. Łucjana i
ofiarowano Mu miejsce członka
na pierwszym Zarządzie tej tak na on czas ważnej a dziś jednej z najpoważniejszych
instytucji naszych. Co
na tem Stanowisku śp. Łucjan zdziałał - ocenią kiedyś
pamiętniki Związku, któremu zmarły oddany był szczerze i gorąco.
Ale poza
tem wszystkiem miał śp. Łucjan jeszcze jedną
niezwykłą cnotę: otóż poza swą obowiązkową pracą oddawał się
specjalnym studiom
historii naszej porozbiorowej, której - przynajmniej w naszych
dzielnicach -
był jednym z lepszych znawców. Z pod pióra Jego
wychodziły liczne, niemałą erudycją i
znajomością
przedmiotu nacechowane artykuły, z których
np.
monografję o generale Prądzyńskim wręcz do źródlanych przyczynków naukowych dla historji
czasów porozbiorowych
zaliczyć można.
Doczekał
się śp. Łucjan Polski wolnej, doczekał się chwały oręż polskiego,
którego dawne blaski przez
długie lata, słowem i piórem wskrzeszał - niechże więc
echo dalszych zwycięskich uderzeń tego oręża dochodzi Go w ciszy
groba rodzinnego,
w którym wnet na wieki spocznie.”
W zbliżonym
tonie i treści ukazały się pożegnania i w innych tytułach gazetowych,
powyższy
jako najzwięźlejszy a poruszający istotne elementy życia zmarłego,
wydawał się
najwłaściwszy do zacytowania.
Wiadomo, że w chwili śmierci ojca, najmłodszy syn Antoni był jeszcze uczniem gimnazjalnym i maturę zdał dopiero w następnym roku, czyli 1921. Nie wiadomo, czy wraz z matką mieszkali w dalszym ciągu na Piekarach, gdyż najwcześniejsza polska „Księga Adresowa Miasta Stołecznego Poznania” pochodzi dopiero z 1923. i podaje adres wdowy Jadwigi Osten-Sacken, przy ulicy Śniadeckich 44. O dalszych losach mej babci wiem niestety bardzo niewiele. Z życiorysu ojca wiadomo, że uzyskała emeryturę i przypuszczalnie do 1925. roku (w Księdze Adresowej za 1926. roku nie figuruje) zamieszkiwała w Poznaniu, po czym przeniosła się do swego syna Lucjana Wiktora, który nabył majątek ziemski Kłonówek w gminie Radziejów, na Kujawach.
W okresie okupacji teren ten należał do Generalnej Guberni i przejazd z Poznania wymagał specjalnej przepustki, którą moja matka wywalczyła i tam mnie zawiozła na odkarmienie w 1940.
Miałem wówczas 5. lat i jedyne, co z owego okresu pamiętam, to możliwość oglądania zdjęć w urządzeniu stwarzającym wrażenie trójwymiarowości, pobicie przez gęsiora, na którego się wyprawiłem z kijem, jazdę na koniu w czasie powrotu z prac polowych oraz własnoręczne, ustawiczne psucie lampy naftowej, którą babcia cierpliwie naprawiała, tak długo aż nie zabrakło kloszy. Z opowieści wiem, że była niewypowiedzianie dobra, widząca w każdym człowieku jedynie jego pozytywne cechy.
Zmarła w Sylwestra 1942. roku, a jej akt zgonu przedstawia się następująco:
„Nr 5
C
Osienciny, 6
stycznia 1943.
Jadwiga
von der Osten - Sacken z domu Kugler, bez zawodu zamieszkała w majątku
Kłonówek zmarła
31 grudnia 1942. o godzinie 11. w mieszkaniu syna w
majątku Kłonówek.
Zmarła
urodziła się 14 października w Gnieźnie.
Ojciec:
Klemens Kugler, ostatnio zamieszkały Gnieźnie.
Matka:
Florentyma Kugler z domu von Alkiewicz ostatnio zamieszkała w Gnieźnie.
Zmarła była
poślubiona Lucjanowi von der Osten - Sacken.
O fakcie
zgonu zawiadomił ustnie jej syn Wiktor von der Osten - Sacken z
Kłonówka.
Zawiadamiający
jest znany tutejszemu urzędowi.
W
niniejszym dokumencie skreślono 4 wyrazy i dopisano 2 wyrazy.
Po przeczytaniu i zatwierdzeniu
dopisano:
(-) Wiktor v.d. Osten -
Sacken
Urzędnik
Stanu Cywilnego:
Zastępca: (-) podpis
nieczytelny
Przyczyna
śmierci: Arterioskleroza
Zmarła
zawarła małżeństwo O9.02.1888. w Gnieźnie.
(Urząd
Stanu Cywilnego w Gnieźnie nr 23/88)”
Jak już
powiedziano uprzednio, z małżeństwa Lucjana Tadeusza z Jadwigą z domu
Kugler urodziło
się pięcioro dzieci, a to:
1. Kazimierz Wojciech,
urodzony
21.04.1889. w Witkowie, zmarł 18.08.1948. w Poznaniu, ożeniony
18.08.1922. z
Zofią Łakińską.
2. Maria Wacława,
urodzona 28.09.1890.
w Witkowie, zmarła 25.10.1975. w Gdańsku, wyszła 25.11.1919. za Bogdana
Chorzelskiego.
3. Lucjan Wiktor,
urodzony 05.12.1892.
w Witkowie, zmarł 25.07.1951. w Toruniu, ożeniony 27.09.1924. z Marią
Daszkowską.
4. Stanisław Klemens,
urodzony
20.04.1895. w Witkowie, zmarł 28.03. 1945. w Bydgoszczy, ożeniony
07.11.1936. z
Małgorzatą Loepke.
5. Antoni Marian,
urodzony 07.05.1902.
w Poznaniu, zmarł 22.02.1967. w Zielonej Górze, ożeniony
28.05.1932. z Ireną
Okopińską.
ZOFIA
JÓZEFA
KOD:
IX.5.
é
02.05.1856. – †
09.05.1936.
Zofia
Józefa była trzecim z kolei dzieckiem, ale pierwszą córką
Longina Franciszka i
Malwiny z Trelewskich. Urodziła się oczywiście w Gnieźnie, a jej akt
urodzenia
– przechowywany w AR-CHIWUM PAŃSTWOWYM w
Poznaniu, w zespole Gniezno-parafia św. Trójcy - przedstawia
się następująco:
„Numerus
: 54
[Pozycja]
Annus et mensis nativitatis
: 1856
Maji
[Rok i miesiąc narodzin] : maj 1856
Dies nativitatis
: 2
[Dzień narodzin]
Hora nativitatis
: 6
[Godzina narodzin]
Puellae legitime
: leg.
[Dziewczynka z prawego łoża] : z prawego
Locus nativitatis
: Gnesna
[Miejsce narodzin]
Annus
et mensis babtismi infantis : 1856 Junij
[Rok i miesiąc chrztu dziecka] : czerwiec 1856
Dies babtismi infantis
:
3
[Dzień chrztu dziecka]
Nomen
:
Sophia
Josepha
[Imiona] : Zofia Józefa
Nomen et cognomen Sacerdotis
Babtismum Administrantis
: Marten
[Imię i nazwisko księdza cele-
brującego chrzest dziecka]
Nomen et cognomen:
[Imiona i nazwiska (rodziców)]
Patris
:
Longinus
de Osten
[Ojca]
Matris
:
Malwina
de Trelewska
[Matki]
Religio patris et matris
:
Cathol.
[Wyznanie ojca i matki]
Conditio et professio patris :
Judex
Judicii
[Stan i zawód ojca] : sędzia sądu
Nomen et cognomen Patrimonium :
J.U. Mathias Dorszewski Canonicus Cathedralis
[Imiona
i nazwiska rodziców
Florentina Trelewska ex Gnesna
chrzestnych]
Z życiem córek jest zasadniczy kłopot polegający na prawie zupełnym braku wiadomości nie tylko o ich wychowaniu, ale co istotniejsze również o ich wykształceniu; z jednej strony wiadomo, że podlegały obowiązkowi szkolnemu, z drugiej zaś na pewno nie zdawały matury w szkołach publicznych, bowiem nie ma żadnych śladów ich edukacji. W tej sytuacji można jedynie przyjąć, że wypełniając obowiązek szkolny, chodziły wraz z siostrą do szkoły Urszulanek przy ich klasztorze w Gnieźnie. Czy zdawały tam też maturę w chwili obecnej nie wiadomo; o ile zachowały się z lat 70. XIX. wieku, jakiekolwiek dokumenty, należy w kolejnej kwerendzie to sprawdzić. Okres dziecięcy był z pewnością schematyczny i wychowawczo podobny we wszystkich domach miejskich, w których dorastały córki, z chwilą jednak dojrzewania panien i wchodzenia w okres zdatny do małżeństwa, wprowadzane były z pewnością rygory ograniczające ich swobodę i wolność w zachowaniu. Względną swobodę i to jedynie w pewnych dziedzinach życia otrzymało dopiero następne pokolenie. W tej sytuacji nie jesteśmy w stanie odtworzyć ich panieńskich losów, wiedząc jedynie, że żyły w domu przy ojcu i ciotkach, zajmując się tym, czym wszystkie ich rówieśnice, oczekiwaniem na wymarzonego męża.
W wypadku Zofii
Józefy był
to Bolesław Sikorski. W owym czasie już wdowiec, chyba tylko z jedynym
synem,
Stefanem urodzonym 09.07.1883. w Bydgoszczy. Nie sądzę, aby był tym
wymarzonym,
ale ponieważ Zofia – mając 29. lat – wchodziła w niebezpieczny okres
staropanieństwa,
na bezrybiu i rak był rybą. Bolesław urodził się w Poznaniu, a jego akt
urodzenia przechowywany w ARCHIWUM PAŃSTWOWYM
w Poznaniu, parafia
katolicka św. Jana przedstawia się następująco:
„Numerus
: 13
[Pozycja]
Nativitatis:
[Narodziny]
Annus et mensis
: 1850 Decembris
[Rok miesiąc] : grudzień 1850
Dies
: 24
[Dzień]
Hora
: 2
[Godzina]
Pueri legitime
: 1
[Chłopiec z prawego łoża]
Locus
nativitatis
: Seminarium
pedagogicum
[Miejsce narodzin] : Seminarium pedagogiczne
Babtismi:
[Chrzest]
Annus et mensis
: 1850 Februarii
[Rok i miesiąc] : luty 1850
Dies
: 24
[Dzień]
Nomen
: Joannes Boleslaus
[Imiona]
: Jan Bolesław
Nomen et
Cognomen Sacerdotis
Babtismum
Administrantis
: L. Płuszczewski
[Imię i nazwisko księdza celebru-
jącego chrzest]
Nomen et
Cognomen:
[Imię i nazwisko]
Patris
: Josephus Sikorski
[Ojca]
Matris
: Josepha Jankowska
[Matki]
Religio Patris, Matris
:
Catholica
[Wyznanie]
Conditio et
professio Patris
: Profesor
[Stan i zawód ojca]
Nomen et
Cognomen Patrinorum
: Nobilis Albinus Malczewski
[Rodzice
chrzestni]
Teresa Doerks”
Bolesław był jednym z sześciorga dzieci Józefa i Józefy z Jankowskich. Niestety jego ojciec w wieku 50. lat zmarł na zapalenie płuc w dniu 13. maja 1855. roku na terenie tego samego Seminarium Nauczycielskiego, w którym rodzina zapewne zamieszkiwała, pozostawiając wdowę i gromadę małoletnich dzieci. Nie ma żadnych wiadomości na temat środków finansowych niezbędnych do wykształcenia choćby jednego syna oraz o kolejnych miejscach zamieszkania rodziny. O jego dalszych losach dowiadujemy się z biogramu zamieszczonego w opracowaniu A. Białobłockiego pt. „Nauczyciele Gimnazjum i Liceum św. Marii Magdaleny w Poznaniu 1793-1996”, wydanego w 1998. roku w Poznaniu:
„SIKORSKI Bolesław ur.
24 XII 1849
Poznań, matura Gimnazjum Marii Magdaleny 1871, student prawa uniwersytetu we Wrocławiu, filozofii
w Gottingen
i Wrocławiu, członek i prezes Towarzystwa
Literacko - Słowiańskiego 1871 - 75, egzamin nauczycielski 1877, rok
próbny w
Gimnazjum Fryderyka Wilhelma w Poznaniu [obecnie im. św. Jana Kantego] od 1 VI1877,
okresowo
Gimnazjum Marii Magdaleny 13 XI 3 XII 1877, następnie nauczyciel w
Wyższej Szkole
Obywatelskiej w Nauen (Poczdam),
ponownie
Gimnazjum Marii Magdaleny od 1 X1882, okresowo Bydgoszcz, przeniesiony Neuss 1884 (Archiwum Państwowe Poznań
263;
Program 1877/78, 1883/84 - 1886/87; V 434; Abs). "
Zastanawiająca
jest roczna różnica dat urodzenia pomiędzy powyższym biogramem,
a uprzednio
przytoczonym aktem urodzenia. Zważywszy jednak na drugorzędność tych
danych nie
wyjaśniano tej kwestii. Warto natomiast zająć się działalnością
Bolesława w „Towarzystwie Literacko-Słowiańskim we
Wrocławiu 1836-1886”. E. Achremowicz i T. Żabski, autorzy
książki o
identycznym tytule, podają na ten temat następujące fakty:
str. 267
„Skromniejsze kariery stały się udziałem zdolnych filozofów i jednocześnie historyków Kazimierza Roemera, ulubionego ucznia Nehringa18 i Bolesława Sikorskiego19, którzy już w czasie studiów drukowali w poważnych pismach swe prace, zaprezentowane na posiedzeniach TLS.”
„Przypis 19: Późniejszego nauczyciela gimnazjum w Poznaniu - zob. notatkę przy jego nazwisku w rękopiśmiennym rejestrze członków TLS znajdujących się w bibliotece TPN w Poznaniu.”
str. 271
„Począwszy od roku 1867 większość aktywniejszych członków TLS uczestniczyła jednocześnie w pracach Kółka Towarzyskiego Akademików Wrocławskich Narodowości Polskiej. ... Aktywnymi działaczami Kółka byli też ... Bolesław Sikorski ...i inni.”
str. 299
„Termin „„ dziejów bajecznych””, dość popularny w I połowie wieku XIX, w epoce pozytywizmu zaczął przypuszczalnie budzić zastrzeżenia - wyłoniła się potrzeba wyodrębnienia tych motywów, które przynależą naukowej historiografii i zasługują na włączenie do niej na pełnych prawach, bez dwuznacznego szyldu „„dziejów bajecznych"", i tych, które nie mając racji bytu w dziejopisarstwie powinny stać się tylko przedmiotem badań etnograficznych. Takie stanowisko uwidoczniło się we wspomnianym odczycie o Kraku i Wandzie oraz w drugim drukowanym „„ O bitwie na Psim Polu i o nazwisku””95. Autorzy przeprowadzili tam krytyczna analizę motywów legendarnych, stanowiących twór fantazji ludowej lub po prostu wymyślonych przez historyków.”
„Przypis 95: K. Römer, Podanie o Kraku i Wandzie, „Biblioteka Warszawska” 1872, t. 3. - B. Sikor-ski, „O bitwie na Psim Polu i o nazwisku”, „Biblioteka Warszawska 1873, t.3.”
str. 301
„Znacznie
skromniejszy materiał etymologiczny podobnego typu zawiera rozprawa
Sikorskiego, której zasadniczą część stanowią rozważania o
pochodzeniu nazwy
miejscowej Psie Pole. Kwestionując
historyczność Kadłubkowej legendy o bitwie pod Wrocławiem wiąże on
nazwę Psie
Pole z psiarzami i psiarniami, popularnymi w czasach wielkich
polowań
książąt i możnych panów, wskazując na potwierdzenie
tej koncepcji w fakcie, że najwięcej „„psich”” nazw spotyka się na
terenach
najbardziej zalesionych - w części Opolszczyzny i
niektórych powiatach
górnośląskich.”
(Uwaga: referat powyższy wygłosił Bolesława Sikorski w semestrze zimowym 1872/1873.)
W „Spisie członków Towarzystwa Literacko Słowiańskiego" na pozycji 617 figuruje:
„Sikorski
Bolesław 1871 -1875, prezes.”
Ukończony uniwersytet
upoważniał między innymi
do nauczania w szkole; dla Polaka jednak nie była to droga ani prosta
ani
łatwa. Zaborcy obawiając się ukrytego przekazywania wiadomości
nieprawomyślnych
oraz najogólniej mówiąc konspiracji patriotycznej, bo o
innej przecież nie mogło
być mowy, starali się takiego nauczyciela zneutralizować
narodowościowo, co
rzecz jasna było zagwarantowane przy zatrudnieniu go w głębi Rzeszy,
wśród
rdzennych Niemców. Dlatego też Bolesław nie mógł liczyć
na zatrudnienie w
obrębie zaboru. Odbył tam niezbędne praktyki, po czym przeniesiono go
do Neuss.
Bolało to niezmiernie jego teścia, Longina Franciszka, jak o tym pisze
syn
Kazimierz w kronice rodzinnej:
„Ciężko go jednak w tym
czasie dotknęło przeniesienie zięcia Sikorskiego
męża siostry Zosi jako profesora gimnazjalnego do Neuss nad Renem.
Wygnanie to
w dalekie, obce strony, połączone jeszcze z nieuniknionymi materialnymi
stratami bardzo ciężko zawsze ojca bolało/”
Krytycznie o zawodzie
nauczycielskim wypowiada
się w swej wydanej w 1998. przez „Książkę i Wiedzę” książce „PRUSY
–
DZIEJE PAŃSTWA I SPOŁECZEŃSTWA”, Stanisław Salmonowicz, pisząc:
„Pruskie gimnazjum neohumanistyczne było ważnym osiągnięciem pierwszej połowy XIX w. Wkrótce jednak nastąpił proces jego kostnienia i prusaczenia. Liczni autorzy powieści i nowel końca XIX i XX w. przekazali nam obszerną literacką dokumentację do obrazu pruskiego gimnazjum, najczęściej bezdusznego, zdyscyplinowanego ponad wszelkie rozsądne granice zakładu nauczania, który uczniowie opuszczali bądź z westchnieniem ulgi, jeżeli zachowali nadal niezależny sposób myślenia, bądź też jako ukształtowani we właściwym kierunku przedstawicieli rządzącej elity.”
Prusy XVIII-wieczne, owa pełna sławy, ale i cierpień i wyrzeczeń epoka klasyczna państwa pruskiego, nie bez racji jawiły się wielu obserwatorom już w XVIII w. (nie mówiąc o apologetach XIX-wiecznych) jako jakaś nowożytna Sparta, państwo surowej piękności, oparte na dyscyplinie, heroizmie, twardości wobec siebie i innych. Stąd to ciekawe zjawisko obserwowane u wielu profesorów gimnazjalnych, którzy wykładali filologię klasyczną bądź historię, a w życiu cywilnym byli z reguły istotami par exellence arcyniemilitarnymi często nawet nigdy nie służącymi w wojsku. Otóż właśnie oni - na zasadzie zrozumiałego procesu szukania psychologicznej kompensaty - występowali w salach szkolnych jako apologeci na równi cnót spartańskich, jak i pruskiej rzeczywistości, która zdawała się im prostą kontynuacją heroicznego antyku: w lekcjach obok Leonidasa pojawiał się na ścianie portret zwycięzcy spod Hohenfiedberg, Mallwitz i Leuthen, a pruski oficer stawał się symbolem najwyższych cnót w otaczającym go zdegenerowanym świecie drobnych kupieckich interesów, od których stratedzy sal szkolnych, nawet jeżeli byli pochodzenia mieszczańskiego, czuli się jak najdalsi. Tak się zresztą dobrze składało, że ich idealistyczne krzywienie się na przewagi współczesnego im kapitału mogło znakomicie korespondować z nacjonalistycznymi („Anglicy to naród kupczyków”) bądź rasistowskimi („wielki kapitał to Żydzi”) uprzedzeniami i poglądami. Tak oto poczciwe, owiane szacowną atmosferą pozornie oderwanego od życia neohumanizmu, gimnazjum pruskie stanie się od połowy XIX w., rozsadnikiem idei autorytarnych, heroizacji historii, nacjonalizmu i szowinizmu narodowego, a nade wszystko propagatorem prusactwa, wyśnionej Sparty czasów nowożytnych.”
Rzecz jasna nie mamy
pojęcia, do jakiej
kategorii nauczycieli Bolesław należał, wypada wierzyć, że do
chodzących
rozsądnie po ziemi i widzących w faktach historycznych jedynie
zdarzenia na
miarę czasów, w których zaistniały.
Nie mamy również
żadnej wiadomości o
okolicznościach poznania się Bolesława z Zofią, nawiązania znajomości i
w końcu
podjęcia decyzji o zawarciu związku małżeńskiego. Biogram
Białobłockiego wskazuje
jedynie, że najprawdopodobniej miało to miejsce w latach 1882-1884,
bowiem w
tym ostatnim roku został przeniesiony do Neuss nad Renem, choć to w
świetle
dalej cytowanych aktów ślubu jest wątpliwe. Z tego
okresu nauczania –
niestety jedynie okresowego – w Poznaniu, wiadomo z książki adresowej [„Adress
und Geschäfts- Handbuch der Stadt Posen. Auf das Jahr 1882”],
że
zamieszkiwał na drugim piętrze, a więc bardzo skromnie, przy ulicy „Venetianstr. 3 II” (ulica na
Chwaliszewie, na skrzyżowaniu z Ciasną).
Ich akt ślubu cywilnego przechowywany jest w ARCHIWUM PAŃSTWOWYM w Poznaniu, w zespole Gniezno-miasto, sygnatura 39 i brzmi następująco:
„Gniezno dnia 29 kwietnia 1885 roku.
Przed niżej podpisanym urzędnikiem stanu cywilnego stawili się dzisiaj w celu zawarcia małżeństwa:
1.
Nauczyciel
gimnazjalny
Bolesław Sikorski, wdowiec, osobiście mnie znany, wyznania
katolickiego, uro-
dzony
24 grudnia 1849 roku w Poznaniu, powiat Poznań, zamieszkały w Poznaniu,
syn zmarłego
w Po
znaniu
nauczyciela
Józefa Sikorskiego i również zmarłej jego żony
Józefy z domu Jankowskiej.
2.
Panna Zofia Józefa von
der Osten - Sacken,
osobiście mnie znana, wyznania katolickiego, urodzona 2 ma-
ja 1856 roku w Gnieźnie, powiat
Gniezno,
zamieszkała w Gnieźnie, córka żyjącego w Gnieźnie
królew-
skiego radcy sądowego
Longina von der
Osten - Sacken i jego zmarłej w Gnieźnie żony Malwiny z domu
Trelewskiej.
Jako świadkowie stawili się i byli obecni:
3.
Burmistrz
Franciszek
Machatius, osobiście mnie znany, w wieku 63 lat, zamieszkały w Gnieźnie.
4.
Aptekarz Lucjan von der Osten -
Sacken,
osobiście mnie znany, w wieku 27 lat, zamieszkały w Wrocławiu i
czasowo tu obecny.
Urzędnik stanu cywilnego w obecności świadków zadał osobno każdemu z narzeczonych pytanie czy zamierza dobrowolnie wstąpić w związek małżeński. Gdy narzeczeni odpowiedzieli na to pytanie twierdząco, wówczas urzędnik stanu cywilnego orzekł, iż na mocy obowiązującego prawa stanowią odtąd prawomocnie skojarzony związek małżeński.
Po przeczytaniu zatwierdzili i podpisali:
(-) Bolesław Sikorski
(-) Zofia Sikorska z domu von der Osten - Sacken
(-) Franciszek Machatius
(-) Lucjan von der Osten - Sacken
URZĘDNIK STANU CYWILNEGO
(-) v. Grudziełski
W mojej obecności jako urzędnika uwierzytelniającego zostało poświadczone w Gnieźnie dnia 29 kwietnia 1885 roku.
Urzędnik
Stanu Cywilnego:
(-) v. Grudziełski”
Natomiast ślub kościelny odbył się następnego dnia, również w Gnieźnie, a jego akt przechowywany jest w ARCHIWUM ARCHIDIECEZJALNYM w Gnieźnie, w zespole Gniezno-Katedra, sygnatura 50-6 i brzmi następująco:
„Anno
Domini
: 1885
[Rok]
Numerus
: 2
[Pozycja]
Annus et Dies
Copulantis
: 30 Aprilis
[Miesiąc i dzień ślubu] : 30 kwiecień
Nomen Sacerdotis Copulantis
: Lic.
Korytowski Canon. Metrop. Gnesn.
[Nazwisko udzielającego ślubu] : Lic. Korytowski kanonik metropolitarny gnieźnieński
Nomen et
Cognomen Copulatorum
: Boleslaus Sikorski preceptor
Gymnasii Poznan.
Paro-
[Imiona
i nazwiska ślubujących]
chiae S.
Mariae Magdalenae, et
Sophia
Josepha v.d. Osten – Sacken de Gnesna in Eccl.
Cathedrali copulati
Ultrumin matrimonio
: Viduus – virgo
[Stan cywilny] : wdowiec i panna
Aetas
[Wiek]
Sponsi
: 35
[Pana młodego]
Sponsae
: 28
[Panny młodej]
Religio
: Cath.
[Wyznanie]
Testes
: Ladislaus Trąpczyński mercator in
Nukto
[Świadkowie] Władysław Trąpczyński, kupiec w Nakle (- ?-)
Boleslaus Leitgeber mercator Posnaniae”
Bolesław Leitgeber, kupiec poznański”
W obu aktach figuruje data urodzenia Bolesława o rok wcześniejsza, aniżeli miało to w rzeczywistości miejsce, co zostało dwukrotnie sprawdzone w aktach parafii św. Jana w Poznaniu, w tej sytuacji pozostaje jedynie przypuszczać, że do zawarcia ślubu zbędny był akt urodzenia, zaś Bolesław pamiętał datę błędną.
Oczywiście nr. 102. „DZIENNIKA POZNAŃSKIEGO” z 05.05.1885. zamieścił stosowną notatkę o tym wydarzeniu:
-
Ślub. Dnia 30 kwietnia pobłogosławionym został związek małżeński w
kościele
katedralnym w Gnieźnie,
pomiędzy panem
Bolesławem Sikorski,
profesorem przy
gimnazjum Maryi Magdaleny w Poznaniu a panną Zofią Osten -Sacken, córką radcy sądowego w
Gnieźnie. Sakramentu
małżeństwa udzielił parze młodej czcigodny ks. kanonik Korytkowski.”
Zarówno w
aktach ślubu, jak i w „DZIENNIKU POZNAŃSKIEM” podane jest
miejsce pracy
Bolesława w poznańskim gimnazjum św. Marii Magdaleny, dlatego należy
przypuszczać, że A. Białobłocki w swoim biogramie pomylił datę
przeniesienia do
Neuss, która w rzeczywistości musiała nastąpić najwcześniej w
roku szkolnym
1885/6.
Wbrew przyjętej zasadzie wydaje mi się w tym miejscu za celowe poświęcić kilka słów dzieciom tej pary, których losy były na tyle nietypowe, że warto o nich kilka słów powiedzieć. Z „TERMINARZA” Józefy Malwiny Janowskiej, de domo Osten-Sacken, dowiadujemy się o starszeństwie rodzeństwa, pierwszym był Lucjan urodzony w Poznaniu w dniu 01.04.1886., później zaś urodziły się dwie córki: Celina w Neuss n/Renem w dniu 28.12.1889. i we Wrocławiu – Hania (Anna), w dniu 01.09.1895. Oczywiście byli to mój wuj i ciotki, które poznałem w nietypowych okolicznościach. Otóż w okresie okupacji, (o czym dokładnie napiszę w historii pokolenia XI.) mieszkaliśmy z Matką w Poznaniu, przy ul. Zamkowej 3/6. Mimo przymusu uczęszczania do szkoły od 1942. roku, kiedy to skończyłem 7. lat Matka w krytycznych momentach (zazwyczaj początek roku szkolnego) wysyłała mnie do krewnych poza miasto, w pozostałym okresie przychodziła udzielać mi lekcji ciocia Celina – kwalifikowana nauczycielka. Zawsze książki były tak wyłożone, że na wierzchu leżały polskie, pod spodem zaś – na wszelki wypadek - niemiecki podręcznik. Taka nauka trwała od 1941. do 1944., kiedy wyrzucono nas z mieszkania. I wówczas przydała się ta niemiecka książka, gdyż funkcjonariusz policji niemieckiej po wtargnięciu do mieszkania pierwsze, na co zwrócił uwagę to na język książki, z której sie uczyłem, a którą ciocia na szczęście zdążyła wyłożyć na wierzch. Nikt, kto nie przeżył tych czasów nie jest w stanie zrozumieć grozy sytuacji, wystarczy powiedzieć, że za polską książkę, lądowało się w obozie koncentracyjnym, zazwyczaj w Żabikowie. Ciotka Celina uczyła w ten sposób dziesiątki dzieci polskich, biegając do nich w deszczu, śniegu i błocie, za groszowe wynagrodzenie, a niejednokrotnie za talerz zupy, gdy zabrakło gotówki. Była rdzenną patriotyczną Polką, cichą bohaterką okupacji. Jej nauka była tak skuteczna, że po wyzwoleniu poszedłem po krótkim pobycie w 4. klasie, od razu do 5. Zmarła albo w 1945. roku, albo wkrótce po tej dacie.
Jej siostra Hania na początku lat trzydziestych zeszłego wieku, zakochała się i wyszła za mąż za idealistycznego niemieckiego komunistę o nazwisku Kunik, z którym wkrótce po zdobyciu przez Hitlera władzy, uciekła wraz z nieletnim synem, do Związku Radzieckiego. Tam około 1937. roku wykończył go, jako niemieckiego szpiega Stalin, zaś syna oddano na wychowanie do domu dziecka, natomiast ciotkę odstawiono do granicy polskiej, którą chyba przekroczyła nielegalnie, względnie zorientowawszy się w sytuacji - sama uciekła. Oczywiście ciocia Hania w okresie okupacji posiadała papiery Reichsdeutscha i żyła w Poznaniu całkiem wygodnie w wili przy ulicy Libelta.
Byliśmy tam z Mamą jeden czy nawet dwa razy i wszystko, co zapamiętałem to otrzymany jeden cukierek, który miał wówczas – dla odżywianego sacharyną dziecka –wspaniały smak.
Jakim cudem gestapo nie wpadło na jej ślad nie pojmuję, faktem jednak jest, że nie miała żadnych trudności z uzyskaniem przywilejów wynikających ze statutu rodowitej Niemki. Po wojnie i przypuszczalnie przeprowadzeniu rozprawy rehabilitacyjnej, przebywała w Poznaniu, ale nie mam pojęcia, z czego żyła. Tymczasem jej dorosły już syn Piotr odszukał ją w 1945. roku jadąc do Austrii, w której służył w radzieckich wojskach okupacyjnych. Po decyzji o utworzeniu NRD w 1951. roku zjawił się w Berlinie z rzutem pozbieranych niemieckich komunistów i wkrótce został członkiem rządu. W tym czasie rozwiódł się z austriacką żoną i w NRD ożenił się z córką, albo siostrzenicą pierwszego prezydenta NRD, Wilhelma Piecka i został ministrem, względnie wiceministrem bezpieczeństwa publicznego. Przypuszczalnie tworzył i nadzorował Stasi, a w każdym razie współdziałał przy jej tworzeniu. Ciocia Hania początkowo odwiedzała syna w Berlinie, a z czasem przeniosła się tam na stałe i tam zmarła. W latach 1960/70 odwiedził ich mój brat stryjeczny, Maciej Chorzelski i o przebiegu tej wizyty mi opowiedział. Nie sądzę, aby był tam witany z otwartymi ramionami.
Wuj Lucjan po perypetiach odzyskania przez Polskę niepodległości w trakcie, których dosłużył się stopnia pułkownika Wojska Polskiego, kontynuował i ukończył architekturę i został miejskim architektem Katowic, gdzie stanął w opozycji do ówczesnego wszechwładnego wojewody, Grażyńskiego, co po licznych awanturach skończyło sie chyba jego dymisją. Przed objęciem jednak stanowiska w Katowicach ożenił się z Julią Stachowiak, podobno szalenie atrakcyjną panną z Berlina, gdzie jej ojciec był chyba krawcem. Jak to zwykle w takich razach bywa, ciotka była nadzwyczajną snobką wręcz uczuloną na arystokrację, co w rzeczywistości PRL było dość śmieszną przywarą. Okupację spędzili w Warszawie, prowadząc dom na otwartej stopie, w czym mistrzem była właśnie ciocia Jula. Między innymi Lucjan podobno zaprojektował dla okupantów kasyno gry, za co początkowo otrzymał – też tylko podobno - wyrok śmierci, zamieniony później na łagodniejszą karę, ale nie wspomnę, jaką. Mieszkałem przeszło pół roku u wujostwa w 1957., po przeniesienie się na Wybrzeże i poznałem dzięki temu kilka osób z high live’u. Pamiętam doskonale wyglądającego hrabiego S., byłego właściciela kilku tysięcy hektarów liczącego majątku na Ukrainie, który biegle władał siedmioma językami, ale sekowany przez ówczesne władze, cierpiał praktycznie nędzę pracując na pół etatu przy odczytywaniu wyników stacji pomiarowej Instytutu Meteorologicznego, a że przed wojną był Kawalerem Maltańskim po przełomie z roku 1956. napisał do Rzymu, do siedziby Zakonu z prośbą o wsparcie, w odpowiedzi otrzymał pudło z kapeluszami używanymi przez Zakon w trakcie wizyt u papieża. Przypominam sobie też hrabiego K.P., którego rodzina przed Rewolucją Październikową posiadała na Syberii kopalnie diamentów i uciekając przed bolszewikami wzięła ze sobą wyłącznie te drogie kamienie, które miała pod ręką, czyli w domowym sejfie - w przekonaniu, że zamieszki wkrótce się skończą i wrócą normalne czasy. Oczywiście nigdy nie wróciły, a rodzina przez Chiny zjechała do Polski. Przeżyli wojnę i matka hrabiego, czy też babka dożywała swych dni w jakimś bardzo religijnym domu spokojnej starości w Warszawie, nakłaniając potomka, aby za wszelką cenę pamiętał o przejęciu po jej śmierci gorsetu, którego nigdy nie zdejmowała. Ponieważ ona była w Warszawie, a on na Wybrzeżu, telegram o jej śmierci i podróż wymagała tyle czasu, że gorset okazał sie całkowicie wypruty, a ocalały jedynie dwa brylanty zaszyte w podwiązkach.
Ciotka Jula prowadziła dom na bardzo wysokiej stopie, a wuj Lucjan, głuchy na starość, harował prywatnie wykonując kosztorysy i drugorzędne prace projektowe nie mogąc nigdy nastarczyć za wydatkami żony. Zmarł na gruźlicę w jesieni 1959. względnie wiosną 1960. w Prabutach, a ciotka Jula poszła w jego ślady niedługo po tym w Sopocie na raka płuc. W jej ostatnich dniach pieczę nad nią sprawowały dwie opiekunki z jakiegoś świeckiego zakonu z Warszawy dbając pieczołowicie o zbawienie jej duszy. Efektem tej opieki było tak dokładne opróżnienie domu w trakcie, kiedy pozostali żałobnicy uczestniczyli w pogrzebie, że nawet żarówki z wiszących lamp zostały wykręcone.
Wracam do głównego wątku. Ze wspomnianego wyżej „TERMINARZA” wiadomo, że Bolesław z Neuss n/Renem został w 1894. roku przeniesiony do Wrocławia, gdzie dosłużył emerytury. W tym czasie mieszkał według przechowywanej w ARCHIWUM PAŃSTWOWYM w Wrocławiu (ul. Pomorska 2) „Księgi Adresowej miasta Wrocławia” za rok 1916. na str. 560:
„Sikorski Bolesław, Professor,
Oberlehrer
a.D., Vorderbleiche 10 Erdg.”
W tym roku też zmarł. Zgłoszenia o jego zgonie dokonał syn z pierwszego małżeństwa, Stefan, zaś akt jego zgonu przechowywany we wrocławskim URZĘDZIE STANU CYWILNEGO przedstawia się następująco:
„Nr
2464/1916/III
Wrocław,
dnia 28 sierpnia 1916.
Przed
niżej podpisanym urzędnikiem Stanu Cywilnego
stawił się dzisiaj, co do osobistości uznany na
podstawie książeczki wojskowej, pomocniczy pracownik
naukowy -
Stefan
Sikorski
zamieszkały
we Wrocławiu przy ul. Vorderbleiche 10, który złożył
oświadczenie, że emerytowany nauczyciel gimnazjalny profesor -
Jan
Bolesław Sikorski
w wieku 66
lat, wyznania katolickiego, zamieszkały we Wrocławiu pod
wymienionym wyżej adresem, urodzony
w
Poznaniu, żonaty z Zofią z domu von der Osten Sacken, syn nauczyciela głuchoniemych
Józefa Sikorskiego i
jego żony Józefy urodzonej Jankowskiej oboje
zmarłych, zamieszkałych ostatnio w Poznaniu, zmarł we Wrocławiu przy
ul.
Vorderbleiche 10 w dniu 26 sierpnia 1916 roku przed południem o
godzinie 9 i ½.
Po przeczytaniu, zatwierdził i podpisał
(-) Stephan Sikorski
Urzędnik Stanu Cywilnego
(-) podpis nieczytelny”
W „Dzienniku Poznańskim” nr. 196 z
29.08.1916 ukazał się
następujące treści nekrolog:
„Dziś rano o godzinie 91/2 zakończył żywot doczesny, opatrzony św. Sakramentami, mój najukochańszy mąż, nasz ukochany ojciec i teść ś.p.
Prof. Bolesław Sikorski
były wyższy nauczyciel gimnazjum św. Macieja we Wrocławiu przeżywszy lat 66, o czem donoszą
w ciężkim żalu pogrążeni żona, dzieci i synowa
Pogrzeb
odbędzie się w środę, dnia 30 bm. o godzinie
31/2 z kaplicy cmentarnej w Oswicach.
Wrocław, Oberschönweide, dnia 28.8.1916
Osobnych
zawiadomień nie wysyła się.”
Został pochowany we
Wrocławiu, gdzie mieszkał na
emeryturze z pewnością głównie dla rodziny syna z pierwszego -
małżeństwa
Stefana, który tam był zatrudniony w charakterze pomocniczego
pracownika
naukowego. Księga adresowa miasta podaje w 1917. roku dla wdowy Zofii,
ten sam adres,
co uprzednio. Po zakończeniu wojny Zofia Józefa, prawdopodobnie
z dorosłymi
dziećmi oraz syn z pierwszego małżeństwa, przeprowadzili się do
Poznania, gdzie
Stefan został nauczycielem w Gimnazjum im. K. Marcinkowskiego. Zmarł
jednak wkrótce
po długiej chorobie w 37. roku życia, o czym poinformował w nekrologu
niezawodny „Dziennik Poznański” w
numerze 114. z 20. maja 1920. roku. Został pochowany na cmentarzu św.
Łazarza
na Górczynie.
Zofia mieszkała w
Poznaniu, o czym informuje „Książka Adresowa
Miasta Stołecznego Poznania
1923”, podając adres: Małe Garbary 5. Po tej dacie, ale w
bliżej
nieokreślonym roku, przeniosła się Zofia na ulicę Matejki 59.
Prawdopodobnie ostatnie
chwile spędziła w „Sanatorium Świętej
Elżbiety” gdzie 09. maja 1936. roku zmarła
na obustronne zapalenie płuc. Jej akt zgonu, przechowywany w Urzędzie
Stanu
Cywilnego w Poznaniu, przedstawia się następująco:
„205
C.
Nr.
803.
Poznań, dnia 11 maja 1936.
Sanatorjum
Świętej Elżbiety
w
Poznaniu doniosło,
że wdowa
Zofja Sikorska z domu Osten – Sacken, w
wieku 8o lat, rzymsko katolickiego wyznania, zamieszkała w Poznaniu,
przy ulicy
Matejki 59, urodzona w Gnieźnie, zamężna z profesorem Bolesławem
Sikorskim
zmarłym w Wrocławiu w Niemczech, córka sędzi Longina Osten –
Sacken i tegoż małżonki
Malwiny z domu Trelewskiej, zmarłych w Gnieźnie
umarła
w Poznaniu, w wyżej podanem
sanatorjum
dnia
dziewiątego maja tysiącdziewięćsettrzydziestegoszóstego po
południu
o godzinie ósmej minut dwadzieściapięć.
Powyżej
skreślono 21 słów druku.
Urzędnik stanu cywilnego
w zastępstwie
(-) podpis nieczytelny.”
„Dziennik Poznański” nr. 111 z dnia 12.05.1936 zamieścił następujący nekrolog:
„Dnia 9 maja 1936 r. przeżywszy lat 80 zasnęła w Bogu opatrzona Sakramentami św. nasza najdroższa Matka śp.
z Osten - Sackenów
ZOFIA SIKORSKA
Msza św. żałobna odbędzie się we wtorek 12-go maja br. o godz. 7,30 w kościele św. Michała. Pogrzeb tego samego dnia o godz. 17-tej z kaplicy cmentarnej na Górczynie
W głębokim smutku
córki, syn, synowa, zięć, wnuk i rodzina
Poznań, Matejki 59
Zakład
pogrzebowy
„Bracia Nowak", Pl. Nowomiejski 10 - tel. 10-46.”
Kończąc
omawianie zarysu życia Zofii Józefy należy podać potomstwo,
które urodziło się
z jej związku z Bolesławem Sikorskim, a byli to:
1. Lucjan,
urodzony 01.04.1886. w Poznaniu, ożenił się w niewiadomym roku z Julią
Stachowiak, architekt, zmarł na gruźlicę w Prabutach w 1959. roku
2. Celina,
urodzona 28.12.1889. w Neuss n/Renem, nauczycielka, gorąca patriotka,
zmarła
wkrótce po zakończeniu działań wojennych, chyba w 1945. roku.
Panna.
3. Anna,
urodzona 01.09.1895. we Wrocławiu, wyszła w niewiadomym roku za
niemieckiego
komunistę Kunika, zmarła w niewiadomym roku w Berlinie.
Należy
dodać, że Bolesław Sikorski w dniu ślubu był wdowcem wychowującym syna
Stefana,
urodzonego 09.07.1883., pracownika naukowego Uniwersytetu
Wrocławskiego, który
po przeniesieniu się do Polski zmarł w Poznaniu w dniu 16.05.1920.
JÓZEFA
MALWINA MARIA
KOD: IX.6.
é 28.02.1859.
– †
22.01.1937
Józefa
Malwina, była najmłodszą córką Longina Franciszka i Malwiny z
Trelewskich.
Urodziła się oczywiście również w Gnieźnie, a jej akt urodzenia
przechowywany w
ARCHIWUM
ARCHI-DIECEZJALNYM w Gnieźnie w
dziale Gniezno-Fara, sygnatura 59-17 przedstawia sie
następująco:
„Numerus
: 24
[Pozycja]
Nativitatis:
[Narodziny}
Annus et mensis
: 1959 Februari
[Rok i miesiąc] : luty 1859
Dies
: 28
[Dzień]
Hora
: 6
[Godzina]
Puellae
: legitime
[Dziewczynka] : z prawego łoża
Locus
nativitatis
: Gnesna
[Miejsce narodzin] : Gniezno
Infantis
Babtismi:
[Chrzest dziecka]
Annus et mensis
: 1859 Martii
[Rok i miesiąc] : marzec 1859.
Dies
: 23
[Dzień]
Nomen
: Josepha Malwina Maria
[Imiona] : Józefa Malwina Maria
Nomen et
Cognomen:
[Imiona i nazwiska]
Patris
: Longinus de Osten
[Ojca]
Matris
: Malwina de Trelewska
[Matki]
Religio patris et matris
: cath.
[Wyznanie ojca i matki]
Conditio et
professio Patris
: Judex Judicii Gn.
[Stan I zawód ojca] : sędzia sądu w Gnieźnie
Nomen
et Cognomen Patrinorum
: A.. Kiszewski
[Imiona
i nazwiska rodziców chrzest.]
Angela
de Osten
Poród przypuszczalnie przebiegał z komplikacjami, bowiem jej matka na skutek tego porodu, po niepełnym miesiącu zmarła. Trzeba przyznać, że sytuacja ojca Józefy Malwiny, Longina była niewesoła. W owym czasie miał, bowiem pięcioro dzieci, z których najstarsze liczyło 10. lat; to było też przypuszczalnie powodem przyspieszonego ślubu z Emilią Jachimowicz, której jednak obecność na wychowanie najmłodszych dzieci – z uwagi na krótki okres małżeństwa - nie miała żadnego wpływu.
I o losach dziecinnych i panieńskich Józefy Malwiny prawie nic nie wiemy. Zachowało sie jedynie świadectwo szkolne z pierwszej klasy „oddziału wyższego” Klasztoru Urszulanek w Gnieźnie, do którego Józefa uczęszczała – przypuszczalnie wraz z siostrą Zofią w 1875. roku.
Czy obie zdały maturę lub inaczej mówiąc czy zdobyły, przyjęte w owych czasach za konieczne do uznania za osoby „na poziomie” wykształcenie, pozostaje sprawą otwartą do momentu spenetrowania archiwów Zakonu Urszulanek, o ile rzecz jasna właściwe dokumenty się zachowały. Zakładając wiek 21. lat za niezbędny do ukończenia szkół przewidzianych dla młodych panien, otrzymujemy rok 1880., od którego w praktyce Józefa oczekuje względnie poszukuje męża; nie można oczywiście wykluczyć jej wybredności w wyborze, ale sądzę, że można założyć gnieźnieński krąg kandydatów na męża, za mocno ograniczony, stąd decyzja o zamążpójściu – dobrowolna, czy wymuszona upływającymi latami – zapada nawet jak na czasy nam współczesne, nadzwyczaj późno. Należy również zauważyć, że Józefa od śmierci ojca mieszka przypuszczalnie sama, jako że całe rodzeństwo w owym czasie założyło już własne rodziny, wyprowadzając się z Gniezna.
Józefa w chwili ślubu ma przeszło 37 lat. Wybranym jest Adam Jakub Janowski, syn sędziego gnieźnieńskiego Ignacego i jego żony Walerii z domu Lutomskiej. Adam był prawie równolatkiem Józefy, bo urodził się rok i trzy miesiące przed wybranką, a jego akt urodzenia przechowywany w ARCHIWUM ARCHIDIECEZJALNYM w Gnieźnie, w dziale Gniezno-Fara, sygnatura 59-17 przedstawia sie następująco:
„Numerus
: 3
[Pozycja]
Annus et mensis
: 1856 Decembrii
[Rok i miesiąc] : grudzień 1856
Dies
: 2
[Dzień]
Hora
: 3
[Godzina]
Pueri legitime : chłopiec z prawego łoża
Locus
nativitatis
:
Gnesna
[Miejsce narodzin] : Gniezno
Annus et mensis babtismi infantis : 1857
Januarii
[Rok i miesiąc chrztu dziecka] : styczeń 1857
Dies babtismi
infantis
: 11
[Dzień chrztu dziecka]
Nomen
: Adamus, Jacobus
[Imiona] : Adam, Jakub
Nomen et
cognomen:
[Imiona i nazwiska rodziców]
Patris
: Ignatius de Janowski
[Ojca]
Matris
: Valeria de Lutomska
[Matki]
Religio
: Cath.
[Wyznanie]
Conditio et professio Patris
: Judex Judicii
[Stan I zawód ojca] : sędzia sądu
Nomen et
cognomen Patrinorum
: Hipolitus de Potrykowski Judex
[Imiona
i nazwiska rodziców chrzest.]
Josepha
de Lutomska”
Pozornie są to czasy niezbyt odległe i wiadomości o małżeństwach sióstr dziadka nie powinny zawierać żadnych niejasności, a jednak z żalem należy przyznać, że mimo żyjącej w Sopocie wnuczki Józefy, wiadomości o niej i jej małżeństwie są nadzwyczaj skąpe. We właściwym czasie, kiedy można było uzyskać odpowiedzi na wszystkie pytania nikt z nas nie wpadł na zadanie ich naszym rodzicom. Józefa Malwina prowadziła, co prawda pieczołowicie od 1891. roku swój „TERMINARZ”, ale notowała tam jedynie daty w pewnej mierze przełomowe dla rodziny, jak urodzenia, małżeństwa i śmierci krewnych.
Nie dowiemy się z niego nic o codziennym życiu, problemach czy wręcz zawodzie męża. Ale nie można wykluczyć, że Józefa związana z Adamem od lat, będąca z nim „po słowie”, musiała po prostu długo oczekiwać aż stanie on finansowo na nogi i według standardów sobie współczesnych, potrafi zabezpieczyć byt rodzinie.
W tej sytuacji można jedynie podać te informacje, co do których nie ma żadnych wątpliwości, bo ich potwierdzenie zawarte jest w dokumentach z epoki. Na tej też podstawie wiadomo, że Adam Jakub Janowski w dniu ślubu był kontrolerem kredytów w Banku i dzięki wytrwałej pracy osiągnął funkcję dyrektora tego banku w II. Rzeczypospolitej.
Akt ich ślubu wyciągnięty z Urzędu Stanu Cywilnego w Gnieźnie, w chwili obecnej z pewnością przechowywany jest już w Archiwum Państwowym w Poznaniu, stąd brak jego aktualnej sygnatury.
Oto jego treść:
„Nr 67
Gniezno, dnia 30 czerwca
1896.
Przed
niżej podpisanym urzędnikiem stanu cywilnego stawili się dzisiaj w celu zawarcia
małżeństwa:
1.
Kontroler
kredytów Adam Jakub von
Janowski, co do osobistości mi znany, wyznania
katolickiego, urodzony 2
grudnia 1856 roku w Gnieźnie, zamieszkały
w Gnieźnie, syn zmarłego radcy Sądu Powiatowego Ignacego i Walerii urodzonej
Lutomskiej,
małżeństwa von Janowskich, zamieszkałych ostatnio w Gnieźnie.
2.
Józefa Malwina
Maria von der
Osten-Sacken, co do osobistości mi znana, wyznania katolickiego,
urodzona 28
lutego 1859 roku w Gnieźnie, zamieszkała w Gnieźnie, córka
zmarłego radcy
sądowego Longina i Malwiny
urodzonej Trelewskiej, małżeństwa von der Osten-Sacken, zamieszkałych
ostatnio
w Gnieźnie.
Jako
świadkowie stawili się i byli obecni:
3.
Inspektor budowlany
Stanisław von der
Osten-Sacken, co do osobistości mi znany w wieku
czterdziestu dwóch lat, zamieszkały w Kościanie.
4.
Praktykujący stomatolog
Tadeusz von
Janowski, co do osobistości mi znany, w wieku
trzydziestu dwóch lat, zamieszkały w Toruniu.
Urzędnik
Stanu Cywilnego w obecności świadków zadał
każdemu z narzeczonych
osobno pytanie, czy zamierzają zawrzeć związek małżeński. Narzeczeni
odpowiedzieli na powyższe pytanie twierdząco, po czym na skutek tego
oświadczenia Urzędnik Stanu Cywilnego ogłosił, że są oni obecnie z mocy
prawa,
legalnie związanymi małżonkami.
Przeczytano,
zatwierdzono i
podpisano
(-)Adam von Janowski
(-)
Józefa von Janowski urodzona von der
Osten-Sacken
(-)
Stanisław von der
Osten-Sacken
(-) Tadeusz von Janowski
Urzędnik
Stanu Cywilnego
(-) Schwittay”
Dziwnym
trafem zachowało się zaproszenie na ten ślub, którego kserokopia
jest załączona
do akt osobistych. Przyjęcie było niewątpliwie eleganckie tak jak i
menu, ale
nie przesadnie wystawne. Uczestniczyła z pewnością cała rodzina oraz
przypuszczalnie najbliżsi przyjaciele państwa młodych. Ślubu
kościelnego w ten
sam dzień udzielił młodym ks. Jan Potrykowski z Usarzewa, a młoda para
02.
lipca wyjechała w podróż poślubną do Zakopanego, o czym wiadomo
z „TERMINARZA”. Wrócili w dniu 21. i
zaczęli wspólne codzienne życie.
Ślub rzecz jasna został zauważony i odnotowany w numerze 153. „DZIENNIKA POZNAŃSKIEGO” z 07. lipca 1896., w którym ukazała się następująca notatka, w rubryce:
„Wiadomości
Miejscowe i
Potoczne.
Poznań, 6 lipca.”
„- Ślub. Dnia 30 czerwca r.b.
pobłogosławionym został w Gnieźnie w kościele św. Jerzego związek
małżeński
pomiędzy panną Józefą Ostenówną a p. Adamem Janowski z
Gniezna. Aktu ślubnego
dopełnił krewny młodej pary ks. proboszcz Potrykowski z Usarzewa w
asystencji
ks. radcy Stefańskiego i ks. proboszcza Sołtysińskiego.”
W „TERMINARZU” Józefy Malwiny znajdują sie jeszcze dwie notatki, które należy obowiązkowo zacytować, a to:
W roku 1899.
„Dnia 23go Października o godz. ¾
10 wieczorem w dzień niedzielny urodziła się nasza córeczka Anna
Dorota.
Chrzest odbył się dnia 6go Listopada w kościele św.
Trójcy.
Chrzestni: Hipolit Janowski i Zofia Sikorska w drugą parę Lucyan Osten
i Marya
Świnarska.”
oraz w roku 1903.
„Dnia 16go Maja urodził się o ¼ 5
rano nasz synek Antoś.”
Najpewniej życie toczyło sie bez specjalnych wstrząsów, bowiem autorka zaprzestała zapisów. Nie odnotowała nawet śmierci męża, który zmarł 26. kwietnia 1926. roku. Jego akt zgonu przechowywany w Urzędzie Stanu Cywilnego w Gnieźnie przedstawia sie następująco:
„Nr. 196
Gniezno, dnia 27 kwietnia 1926.
Przed niżej podpisanym urzędnikiem stanu
cywilnego stawił się dziś co do osobistości znany student budowy maszyn
Antoni
Janowski zamieszkały w Gnieźnie – Lecha 10 i zeznał, że Adam – Jakub
Janowski,
dyrektor banku w wieku 69 lat i 4 miesięcy katolickiego wyznania,
zamieszkały w
Gnieźnie – Lecha 10 urodzony w Gnieźnie ożeniony z Józefą –
Malwiną – Marią z
domu Osten – Sacken zamieszkałą w Gnieźnie – Lecha 10 syn radcy
sądowego
Ignacego Janowskiego i żony jego Walerji z domu Lutomskiej zmarłych i
ostatnio
zamieszkałych w Gnieźnie
umarł w Gnieźnie we własnym mieszkaniu dnia dwudziestego
szóstego
kwietnia
roku tysiącdziewięćset dwudziestego szóstego
po południu o godzinie kwadrans na ósmą
w
obecności zeznającego.
Powyżej skreślono 2 drukowane słowa.
Odczytano, przyjęto i podpisano
(-) Antoni Janowski
Urzędnik Stanu Cywilnego
(-)
podpis nieczytelny”
Józefa Malwina miała wówczas już przeszło 67 lat i w owych czasach wchodziła w okres zgrzybiałej starości. Po upływie kolejnych 10. lat mieszkaliśmy w Gnieźnie w jednym domu i z pewnością widziałem ją, jako roczne dziecko, ale rzecz jasna nie mogę tego pamiętać. Zmarła 22.01.1937. Jej akt zgonu przechowywany jest w Urzędzie Stanu Cywilnego w Gnieźnie i brzmi następująco:
„Nr. 32
Gniezno, dnia 22 stycznia 1937.
Przedemną urzędnikiem stanu cywilnego w
Gnieźnie-miasto stawił się dziś osobiście mi nieznany inżynier Antoni
Jan
Nepomucen Janowski, którego tożsamość stwierdziłem na podstawie
okazanej mi
legitymacji służbowej, zamieszkały w Warszawie Ursynowska 64 i zeznał,
że matka
jego Józefa Malwina Janowska z domu Osten-Sacken w wieku 77 lat
i 10 miesięcy zamieszkała
w Gnieźnie – Lecha 10 urodzona w Gnieźnie wyznania rzymskokatolickiego
wdowa po
zmarłym w Gnieźnie dyrektorze banku Adamie Janowskim córka
sędziego Longina
Osten-Sacken i żony jego Malwiny z domu Trelewskiej zmarłych w Gnieźnie
zmarła w Gnieźnie we własnym mieszkaniu dnia
dwudziestego drugiego stycznia roku tysiącdziewięćset trzydziestego
siódmego o
godzinie jedenastej w obecności zeznającego
Odczytano, przyjęto i podpisano
(-) Antoni Janowski
Urzędnik
Stanu Cywilnego
(-) podpis nieczytelny”
To wszystko, co wiadomo o losach siostry dziadka, Józefy Malwiny. Należy na zakończenie podać wykaz dzieci tej pary, a byli to według własnych słów autorki „TERMINARZA”:
1. Anna Dorota, urodzona w Gnieźnie w dniu 23.10.1899. zmarła w 14. roku życia w dniu 20.05.1913.
2. Antoni Jan, urodzony w Gnieźnie w dniu 16.05.1901., inżynier mechanik, ożeniony ok. 1932. roku z Ireną Szeliską, zmarł nagle na serce w dniu 09.02.1950. w Gdańsku-Wrzeszczu .
KONSTANCJA
ANIELA
KOD:
IX.7.
é
09.05.1861.
– †
-?-
Konstancja była ostatnim i jedynym dzieckiem Longina Franciszka ze związku z Emilią Jachimowicz. Urodziła się w Gnieźnie w dniu 09.05.1861., a jej akt urodzenia przechowywany jest w ARCHIWUM PAŃSTWOWYM w Poznaniu w zespole Gniezno - św.Trójcy na mikrofilmie nr. 0-5671 – 0-5689 i ma następujące brzmienie:
„Numerus
:
39
[Pozycja]
Annus et mensis nativitatis : 1861 Maji [maj]
[Rok i miesiąc narodzin]
Dies
nativitatis
:
9
[Dzień narodzin]
Hora
:
10
[Godzina]
Locus nativitatis : Gnesna [Gniezno]
[Miejsce urodzenia]
Annus
et mensis babtismi infantis
:
1861 Maji
[Rok i miesiąc chrztu dziecka]
Dies
babtismi infantis
:
28
[Dzień chrztu dziecka]
Nomen
infantis
:
Constantia Angela
[Imię dziecka]
Nomen
et cognomen Sacerdotis Babtismum Administrantis: dito
[Imię i nazwisko księdza udzielającego chrztu]: [jak wyżej]
Nomen
et Cognomen –
[Imiona i nazwiska]
Patris [Ojca]
:
Longinus de Osten
Matris [Matki]
: Emilia de
Jachimowicz
Religio patris et matris : Cathol. [katolicka]
[Religia ojca i matki]
Conditio
et professio patris
:
Judex Judicii Gnesnae
[Stan i zawód ojca] : [sędzia Sądu w Gnieźnie]
Nomen
et cognomen Patrimonium
:
Adalbertus Jaksiewicz
[Imiona
i nazwiska rodziców chrzestnych]
Angela Osten”
Konstancja, czy to z przyczyny urodzenia z Emilii Jachimowicz, z którą Longin Franciszek - według słów kronikarza rodzinnego Kazimierza - wkrótce po jej urodzeniu się rozwiódł, czy to z mojego braku ciekawości historii własnej rodziny, jest najmniej znanym członkiem rodziny. Nie przypominam sobie, aby w obecności rodziców kiedykolwiek o niej była mowa; po prostu nie wiedziałem o jej istnieniu i jej osoba stała się rzeczywistością dopiero po rozpoczęciu spisywania tej historii. Nie wiadomo do dnia dzisiejszego, w którym domu się wychowywała, gdyż z jednej strony brat dziadka kronikarz Kazimierz zaledwie o niej wspomina, zaś z drugiej, obecność pradziadka na jej ślubie i tego, że odbywał sie on w Poznaniu u jego siostry Anieli (KOD: VIII.8.) świadczyłaby, że związki rodzinne nie tylko były – na możliwości komunikacyjne owych czasów - codziennością, ale i więzy z rodziną ojca były, co najmniej bardzo bliskie. Nie dowiemy się tego już nigdy. W każdym bądź razie jej osoba jest mi nadzwyczaj sympatyczna, a ta sympatia przypuszczalnie podszyta jest współczuciem za częściowe odrzucenie przez rodzeństwo i ojca. Bliscy i przyjaciele zwali ją „Kocią”. Wyszła bardzo młodo za mąż, za rządcę majątku Bronisława Wrześniewskiego urodzonego 25.01.1843. w Łęcznej z ojca Józefa i matki Salomei z domu Jędrzejewskiej; kserokopia aktu ich ślubu wyciągnięta została z Urzędu Stanu Cywilnego w Poznaniu (w chwili obecnej z pewnością przechowywana jest w Archiwum Państwowym w Poznaniu, stąd brak sygnatury) i przedstawia się następująco:
Poznań, dnia 23. września 1880.
Przed niżej podpisanym urzędnikiem stanu
cywilnego stawili się dzisiaj w celu zawarcia małżeństwa:
1. Rządca majątku Bronisław von
Wrześniewski, osobiście mnie znany, wyznania katolickiego, urodzony 25.
stycznia 1843. r. w Łęcznej, zamieszkały w Siedlcu, syn zmarłego (- ?
-) Józefa
von Wrześniewskiego i jego zmarłej żony, Salomei urodzonej von
Jędrzejewskiej,
zamieszkałych w Łęcznej.
2. Konstancja Aniela von der Osten,
osobiście mnie znana, religii katolickiej, urodzona 09. maja 1861. w
Gnieźnie,
zamieszkała w Poznaniu przy ul. Grobla 4, córka radcy sądowego
Longina von
Osten i jego żony Emilii, urodzonej von Jachimowicz, zamieszkałych w
Gnieźnie.
Jako świadkowie stawili się i byli obecni:
3. Radca sądowy Longinus von Osten, osobiście
mi znany, w wieku 63. lat, zamieszkały w Gnieźnie.
4. (- ? -) sekretarz, Emil von Geissler,
osobiście mnie znany, w wieku 39. lat, zamieszkały w Poznaniu, przy ul.
[Schifferstrasse] Żeglarskiej (?) 12.
Urzędnik Stanu Cywilnego w obecności
świadków, zadał każdemu z narzeczonych osobno pytanie, czy
zamierzają zawrzeć
związek małżeński. Narzeczeni odpowiedzieli na powyższe pytanie
twierdząco, po
czym na skutek tego oświadczenia Urzędnik Stanu Cywilnego ogłosił, że
są oni
obecnie z mocy prawa, legalnie związanymi małżonkami.
Przeczytano, wyrażono zgodę i podpisano:
(-)
Bronisław v. Wrześniewski
(-)
Constantia Angela v. Wrześniewska, urodzona von d. Osten
(-)
Longin v. Osten, (-) Emil v. Geissler
Urzędnik
Stanu Cywilnego
(-) podpis nieczytelny”
Ślub kościelny odbył się w poznańskiej Farze, jak o tym pisze Józefa Malwina w swoim „TER-MINARZU”, stamtąd wiadomo również o narodzinach ich dzieci: Janiny i Józefa, którzy oboje doczekali dojrzałych lat, co widać z drzewa genealogicznego zamieszczonego w aktach osobistych. Mieszkali oboje w Sielcu niedaleko podpoznańskiego Kostrzynia. Niestety Bronisław prawdopodobnie w czasie podróży służbowej do zaboru rosyjskiego zmarł 01.09.1903. w Ludwinie (?) w guberni Lubelskiej, o czym informuje również „TERMINARZ”.
Nadzwyczaj sympatycznie pisze z Londynu o „Cioci Koci” Pani M.J. Świeszkowska de domo Skubiszewska (list w dokumentach Danuty O.S. z pokolenia XI.3.):
„O Cioci Koci – sięgając do zamierzchłych
lat dzieciństwa – mogę powiedzieć tylko tyle, że ogromnie ją lubiłam i
chyba
Krzysztof [brat autorki] tak
samo. Przyjeżdżała i mieszkała dość
często i długo w maj. u babki Marii Leitgebrowej Borzykowie [w
powiecie
Września]
i zapamiętałam ją zawsze siedzącą na werandzie w otoczeniu
koszyków i
mis z owocami, które w wielkich masach „obrabiała” na przetwory
i wino. Pozatym
zawsze żywe i wesołe rozmowy, dużo śmiechu i atmosferę ciepła, dobroci
i pogody
wokół jej osoby.
Niewątpliwie należała do tych
„niezawodnych”
Ostenów z poczuciem humoru i wyostrzonego dowcipu. Jako dzieci
nazywaliśmy ją
Cesarzową Chińską, miała bowiem w swej sylwetce coś majestatycznego,
była
wysoka, dość słusznej postawy, prosta, przystojna i należała do tych
kobiet,
które gdy wchodzą do pokoju, natychmiast przyciągają wzrok,
zwłaszcza panów, -
choćby miały na sobie worek po kartoflach, albo kawał prześcieradła.”
To są wszystkie wiadomości, jakie udało sie zebrać o Konstancji. Nie wiadomo, kiedy i gdzie zmarła. Kwerenda w Urzędzie Stanu Cywilnego w Poznaniu nie dała żadnego wyniku. O ile pamiętają ją Krzysztof i Maria de domo Skubiszewska, to Konstancja musiała żyć jeszcze, co najmniej w latach trzydziestych zeszłego wieku, jako że urodzili się w połowie lat 20. tego wieku, ale nie wykluczone, że dożywała swych dni w tym samym Sielcu k/Kostrzynia, w którym zamieszkała po ślubie z mężem.
Opracował: w maju –
lipcu
2007. Michał Osten – Sacken.
Poprzedni
rozdział |
Powrót
o poziom wyżej |
Następny
rozdział |
Powrót
do spisu treści |